Nieubłagany walec postępu nie omija nikogo i niczego, więc nic dziwnego, że jego niwelujące działanie dało się wreszcie odczuć również w Kościele. Już JŚ. Paweł VI wyczuł „swąd szatana”, który wciskał się do „Świątyni Pańskiej” przez „jakąś szczelinę”. Warto zatrzymać się nad tym spostrzeżeniem Ojca Świętego, bo ono więcej wyjaśnia, niż z pozoru mówi. Wynika zeń bowiem – po pierwsze – że „swąd szatana” wciska się do Świątyni Pańskiej z zewnątrz. Zatem – po drugie – w samej Świątyni Pańskiej nie ma niczego takiego, co by „swąd szatana” z natury swojej wydzielało. Niestety – po trzecie – jest w niej „szczelina”. Skoro tak, to trzeba ją zlokalizować i uszczelnić, by „swąd szatana” już do „Świątyni Pańskiej” nie przenikał.
Wydaje mi się, że tą „szczeliną” przez którą do Kościoła przenika „swąd szatana”, wskutek czego atmosfera staje się coraz cięższa, jest zlekceważenie celibatu. Co więcej – również przyczyna tego zlekceważenia, w postaci prostackiego zawężenia celibatu do postulatu powstrzymania się osób duchownych od obcowania płciowego. Tymczasem jest to, jak sądzę, najmniej ważny aspekt celibatu. Pan Bóg, który stworzył płcie i hormony, nikomu tego cymesu nie żałuje, a jako człowiek doświadczony życiowo również i w tej dziedzinie mogę zapewnić, że jest ona bardzo podobna do alkoholizmu, który z kolei – jak zapewnia noblista z ekonomii Milton Friedman – jest podobny do kryzysów finansowych: najpierw nadmiar środków płynnych i narastająca euforia, ale potem – depresja. Tymczasem najważniejszą funkcję celibatu przedstawił święty Paweł pisząc, że jeśli ktoś nie ma żony, to stara się przypodobać Bogu, a jak ma żonę – to stara się przypodobać żonie.
A co to znaczy: „przypodobać?” Spełniać życzenia, nawet te niewypowiedziane, żeby zasłużyć na pochwałę. Mąż starający się „przypodobać” żonie, siłą rzeczy musi przyjąć jej punkt widzenia i zacząć patrzeć na świat jej oczyma. W końcu będzie jej nadskakiwał.
Jeśli ktoś pragnie przyjaźnić się ze wszystkimi, to prędzej, czy później MUSI wpaść w złe towarzystwo. Takie są konsekwencje poddania się pokusie „dialogu”. Oczywistym jego warunkiem jest przypisanie wszystkim dobrej woli, a zatem – usunięcia nie tylko ze słownika, ale z myśli kategorii wroga. Jeśli „dialog” – to wroga nie ma, bo z wrogiem nie prowadzi się „dialogu”, tylko walkę. Tymczasem wrogowie Kościoła SĄ i z ich punktu widzenia dialog jest ważnym narzędziem walki. Nie dlatego, by mieli nadzieję zmienić przy jego pomocy czyjeś zapatrywania, ale dlatego, że przystępując do dialogu, partner MUSI uznać równoprawność punktu widzenia wroga. A jeśli uzna wrogi punkt widzenia za równoprawny – staje się wobec wroga bezbronny, ponieważ przyjmując pierwsze fałszywe założenie, pozbawia się argumentów, by odrzucić kolejne. Odtąd musi się cofać i cofać, podczas gdy wróg zaciera ręce w oczekiwaniu na rychły triumf. Bo wróg nie dąży do kompromisu, tylko do zwycięstwa, więc można albo go zwyciężyć, albo mu ulec. Ale czy jest w stanie pokonać wroga ktoś, kto szuka z nim kompromisu?
Wydaje się, że po wielu upokarzających doświadczeniach stopniowo pozbywamy się iluzji. Porzucając nadzieje pokładane w socjotechnice i przemyśle rozrywkowym, powracamy do źródeł, a właściwie do jednego, najważniejszego Źródła. To budzi zaniepokojenie wrogów i wywołuje gwałtowny atak na tych, którzy nadają kierunek i narzucają tempo tego marszu ku zwycięstwu. Stąd nasilające się napaści na Ojca Świętego Benedykta XVI-go oraz tych przedstawicieli duchowieństwa, którzy pragnęliby pośpieszyć mu z pomocą przy uszczelnieniu szczeliny, przez którą „swąd szatana” zaczął przenikać do Świątyni Pańskiej. Niezależnie jednak od przykrości, jaką taka czy inna zniewaga może nam sprawiać, ten gwałtowny wybuch wściekłości wrogów Kościoła Chrystusowego powinien sprawiać nam radość i budzić nadzieję. Bo chyba lepiej, że nas nie chwalą, tylko pienią się w bezsilnej złości, że sól Kościoła wcale nie zwietrzała i że na nowo wszyscy odkrywamy najważniejszą funkcję celibatu.