piątek, 30 czerwca 2006

Droga krzyżowa bez krzyża

I znowu odwiedzamy naszą ulubioną diecezję Linz (Austria), tym razem parafię śś Piotra i Pawła w Steyregg. W tejże parafii, w pobliżu kościoła można znaleźć kuriozalną "drogę krzyżową". Oto kilka "stacji", które nam osobiście kojarzą się ze stacją PKP przy Kopalni Piasku Podsadzkowego Maczki-Bór. Jeśli ktoś nie jest na tyle błyskotliwy i nie ma pojęcia, osochozi - proszę sobie kliknąć i poczytać opisy. Co ciekawe, krzyż występuje tylko na jednej stacji, ale niestety, rolę Ciała Pana Jezusa pełnią trzy niewielkie kołki.









czwartek, 29 czerwca 2006

Pseudokatolicy polscy

Jak donosi Gazeta Wyborcza - Przytłaczająca większość (87 proc. Polaków, w tym 51 proc. to osoby zdecydowanie o tym przekonane) uważa, że każda religia jest tak samo dobra, o ile pomaga człowiekowi jak najlepiej przeżyć jego życie - wynika z najnowszego sondażu Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS)

Prawie trzy czwarte ogółu ankietowanych (72 proc.) twierdzi, że Bóg czczony w różnych religiach, bez względu na to, jak jest nazywany, to w rzeczywistości ten sam Bóg. Tyle samo respondentów (72 proc.) sądzi, że wszystkie religie mają tak naprawdę jeden cel, do którego prowadzą człowieka.

Według CBOS, poziom uniwersalizmu religijnego w polskim społeczeństwie jest znaczny i od dziewięciu lat utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Od 1997 roku o 4 punkty procentowe przybyło respondentów, którzy każdej religii przypisują równe znaczenie, pod warunkiem że w swoim założeniu pomaga ona człowiekowi jak najlepiej przeżywać swoje życie. W takim samym stopniu ubyło tych, w przekonaniu których Bóg jest tak naprawdę jeden, tylko przypisuje mu się różne imiona. Odsetek respondentów sądzących, że wszystkie religie prowadzą człowieka do tego samego celu, pozostał na niemal niezmienionym poziomie.

Z badań CBOS wynika, że niespełna co trzeci dorosły Polak (31 proc.), wśród których około 95 proc. określa się mianem katolików, uważa, że zasady moralnej tej religii są najlepszą i wystarczającą moralnością. Co czwarty natomiast (26 proc.) stwierdza wprawdzie, że zasady katolicyzmu są słuszne, jednak określone sytuacje życiowe wymagają ich weryfikacji i uzupełnienia innymi normami.

Ponad jedna trzecia badanych (36 proc.) przyznaje słuszność większości zasad, które proponuje religia katolicka, jednak nie ze wszystkimi się zgadza, a ponadto jest przekonana o ich niewystarczalności. Co dwudziesty respondent (5 proc.) stwierdza, że moralność katolicka jest mu obca, ale przyznaje rację niektórym zasadom w niej zawartym. Tylko jedna osoba na sto (1 proc.) uznaje moralność katolicką za zupełnie sobie obcą i tyle samo badanych nie potrafi zająć stanowiska w tej kwestii.

Sondaż CBOS został przeprowadzony w dniach 2-5 czerwca na 1041- osobowej reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

Wygłupy kardynała Bergoglio

Jak donosi agencja ZENIT, podczas Trzeciego Braterskiego Spotkania Wspólnoty Ewangelików i Katolików Odnowionych w Duchu ( III Encuentro Fraterno de la Comunión Renovada de Evangélicos y Católicos en el Espíritu (CRECES) ), ks. Jorge kard. Bergoglio SJ w pozycji klęczącej przyjął błogosławieństwo połączone z włożeniem rąk (?) od heretyckich "pasterzy" (na zdjęciu widać pastora Carlosa Mraida w garniturze z wyciągniętą łapą), jak również znanego watykańskiego bajkopisarza o. Raniera Cantalamessa OFM (na zdjęciu po lewej), pana Giovanni Traettino (uważającego się za "biskupa" Ewangelickiego "Kościoła" Pojednania we Włoszech) i Mateo Calisi (prezesa Zjednoczenia Wspólnot Charyzmatycznych

I pomyśleć, że kard. Bergoglio na ostatnim konklawe "zajął drugie miejsce". Pomódlmy się za księdza kardynała prosząc Matkę Bożą o wstawiennictwo za Nim. Miejmy nadzieję, że to tylko takie wygłupy, od gorąca.

środa, 28 czerwca 2006

Credo in Headgames

Wzorowany na katedrze w Kolonii kościół wotywny (Votivkirche) we Wiedniu został ufundowany w XIX w. przez arcyksięcia Ferdynanda Maksymiliana Habsburga, późniejszego cesarza Meksyku, jako wotum za uratowanie życia jego brata arcyksięcia Franciszka Józefa, poturbowanego w nieudanym zamachu, którego w 1853 r. próbował dokonać węgierski krawiec János Libenyi..


15.03.2004 r. inni krawcy i fryzjerzy urządzili sobie w tymże kościele piknik pod tytułem HeadGames - jest to nazwa nowej linii produktowej koncernu Wella.

Jak można przeczytać na stronach serwisu Fashio-Network.at:
3 zespoły, 3 pokazy, każda ilość szalonych stylizacji i dające się ze wszystkich z nich wyczytać Credo: HeadGames!

Na stronie aft.at można nawet pooglądać sobie zdjęcia z tej skandalicznej imprezy






Sporo zdjęć znajdziemy również na stronie youngstyle.at








Ja mam tylko jedno pytanie: Gdzie był wtedy Krzysztof kard. Schonborn i czy mu się podobało?

Pierwsza Komunia święta

Gorąco na dworze, to i pisać się odechciewa. Niech przemówią obrazy:

Pierwsza Komunia święta w parafii św. Dominika w East Camberwell (Australia) w 1955 r.




Pierwszy Niezbyt Święty Posiłek Eucharystyczny w parafii w Heuvelrug (Holandia) w 2005 r. Wygląda na to, że dziecko bierze sobie z tacki czipsa, macza go w soku z winogron i zjada.



Bliżej nieokreślona Pierwsza Impreza Eucharystyczna w parafii Świętej Rodziny w Kirkland (USA). Proszę zwrócić uwagę na flakon i kieliszek z winem stojące na stole oraz na kosz na śmieci stojący pod stołem. Ciekawe, co to za obrzęd?

Dożywocie po santosubicku

Sandro Magister w swoim felietonie informuje iż Ojciec święty Benedykt XVI w ubiegłą sobotę (24 czerwca) wysłuchał w kaplicy sykstyńskiej koncertu pod dyrekcją ks. prałata Domenico Bartolucciego (na zdjęciu). Niby nic, a cieszy. Pius XII mianował w 1956 r. ks. prof. Bartolucciego dożywotnim kierownikiem Chóru Kaplicy Sykstyńskiej, który od wieków towarzyszy pontyfikalnym celebracjom liturgicznym. Kierownik chóru sprawdzał się wyśmienicie aż do pontyfikatu Santo Subito, kiedy to popadł w konflikt z "władzą" z powodu swego niezrozumiałego (dla "władzy") krytycyzmu wobec tzw. muzyki nowoczesnej. Po wielu latach przepychanek, w 1997 r. na wniosek abpa Piero Marini, papieskiego ceremoniarza, został usunięty ze swojego "dożywotniego" stanowiska (co przyjęto na całym świecie z wielkim zaskoczeniem) i zastąpiony przez zgodliwszego czynownika - ks. prał. Giuseppe Liberto (na zdjęciu), oprawcę liturgicznego podczas wcześniejszej pielgrzymki Jana Pawła II na Sycylię. Jedyną osobą w ówczesnej Kurii Rzymskiej, która sprzeciwiła się tej decyzji w mowie i piśmie, biorąc ks. prof. Bartolucciego w obronę był... Józef kard. Ratzinger, miłośnik i znawca muzyki sakralnej, szczególnie chorału gregoriańskiego, co skwapliwie przypomniano przed koncertem. Ks. prof. Bartolucci nie omieszkał również przypomnieć publiczności (podejrzewam, że głównie abpowi Mariniemu) że Pius XII mianował go DOŻYWOTNIO na stanowisko Kierownika Chóru Kaplicy Sykstyńskiej.

W czasie koncertu wykonano motety oraz "Credo" ze znanej "Missa Papae Marcelli" Giovanniego Pierluigiego da Palestrina, a także kompozycje samego Domenico Bartolucciego, w tym najnowszy utwór "Oremus pro Pontifice nostro Benedicto", skomponowany na wieść o wyborze Benedykta XVI.

To zestawienie dawnej i nowej polifonii nie było przypadkowe. Przemawiając po koncercie Benedykt XVI powiedział:
"Wszystkie utwory, których wysłuchaliśmy, gdy XVI i XX wiek stoją obok siebie - utwierdzają w przekonaniu, że polifoniczna muzyka kościelna, w szczególności "szkoła Rzymska" tworzą dziedzictwo, które powinno być zachowywane z czcią, ożywiane i propagowane dla pożytku nie tylko naukowców i specjalistów, ale całej wspólnoty Kościoła (...) uwspółcześnianie muzyki kościelnej może mieć miejsce wyłącznie przy zachowaniu prawideł wielkich tradycji dawnych czasów - chorału gregoriańskiego i polifonii kościelnej."

ks. prof. Bartolucci ripostował:
"Ojcze święty, wszyscy znamy miłośc Waszej Świątobliwości dla liturgii i muzyki kościelnej. Muzyka jest sztuką, dzięki której liturgia zyskuje najwięcej. (...) Najpiękniejsze - z pozostawionych nam przez poprzednie pokolenia - znaki wiary, które musimy stale utrzymywać przy życiu to chorał gregoriański i polifionia: one wymagają stałego praktykowania, aby ożywiać świętą liturgię"

Jak widać, Benedykt XVI zamiast, jak Jego poprzednik, tworzyć stosy dokumentów, których i tak nikt nie czyta, zgodnie z zasadą "verba volant, exempla trahunt" woli dać dobry przykład DZIAŁANIEM. Czyżby wreszcie nadchodził koniec posoborowego bajzlu, przynajmniej w muzyce liturgicznej? Daj Boże!

poniedziałek, 26 czerwca 2006

Przebrzmiała koncepcja Kościoła

Tym razem wiadomość z serwisu KAI - nieco stara, bo sprzed 15 miesięcy, ale nadal smakowita

Wiadomość owa to treść rozmowy KAI z Księdzem Arcybiskupem Marianem Gołębiewskim, członkiem Zespołu Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja, z której to rozmowy pozwalamy sobie zacytować niewielki fragment:

KAI: Jeśli jest to Zespół, którego zadaniem jest troska o duszpasterski wymiar Radia Maryja, to znaczy, że istnieją problemy związane z kształtem duszpasterstwa uprawianego na antenie tego Radia. Jakie konkretnie są to problemy?

abp MG: Z naszej strony jest to nieustanny apel, by Radio Maryja pełniło wychowawczą misję w stosunku do swych słuchaczy. Chodzi też o to, aby treści duszpasterskie, które ono przekazuje, były zgodne z nauczaniem Kościoła i z tym co proponuje Konferencja Episkopatu, w formie programu duszpasterskiego.

KAI: W czym konkretnie się to wyraża?

abp MG: Aby odpowiedzieć, trzeba postawić szereg pytań. Mówiąc najogólniej, Episkopat utożsamia się z działalnością ewangelizacyjną Radia Maryja, ale pragnie aby szła ona w określonym kierunku. Sięgając najgłębiej - w istniejącym sporze z Radiem Maryja chodzi o koncepcję Kościoła i o sposób pełnienia przezeń misji we współczesnym świecie. Jaka winna to być koncepcja? Czy ta pogłębiona poprzez refleksję Soboru Watykańskiego II, czy też hołdujemy innej koncepcji, która jest przebrzmiała? Krótko mówiąc chodzi tu o wybór, czy będzie to Kościół soborowy, ekumeniczny i otwarty? Czy będzie to Kościół, który otwiera się na ewangelizację świata i wszystkich do niej zaprasza? Czy jest to Kościół dialogu? Czy więc mamy taką koncepcję Kościoła, czy raczej propagujemy koncepcję Kościoła jako "oblężonej twierdzy" opartej o elementy teologii Soboru Trydenckiego? Pamiętajmy, że tamta teologia wyrosła w kontekście konfrontacji z reformacją. Tu leży odpowiedź na pytanie o problemy duszpasterskie związane z Radiem Maryja.

sobota, 24 czerwca 2006

regularne wyjątki czyli brońmy celibatu

Podczas ostatniego Synodu Biskupów, który odbył się w Rzymie w październiku 2005 r. kilku biskupów zaproponowało, aby "dojrzali mężczyźni o silnej wierze" (łac. viri probati) mogli być wyświęcani na kapłanów, aby sprawować Msze święte i udzielać Komunii świętej dla osób, które mieszkają w miejscach trudnych do zaprowadzenia tam regularnej posługi duszpasterskiej.

Argumentowano to tym iż świeccy mają prawo do Eucharystii, więc biskup ma obowiązek ją zapewnić. Niestety, z powodu niedoboru kapłanów w tych miejscach Msza jest odprawiana raz w miesiącu lub nawet rzadziej. Rozwiązanie tego problemu za pomocą viri probati oznaczałoby iż pobożni, żonaci katolicy bez odpowiedniego wykształcenia teologicznego byliby wyświęcani po to, aby zapewnić posługę sakramentalną w tych oddalonych od ośrodków duszpasterstwa miejscach.

Pomysł ów nie jest nowy. Był on poruszany już wielokrotnie na poprzednich synodach. Jego autorzy, jak widać, mają w planach utworzenie wyjątku od reguły obowiązkowego celibatu dla kapłanów obrządku łacińskiego.

Gdyby ta propozycja "przeszła" i Kościół wprowadziłby tę możliwość aby rozwiązywać poszczególne problemy w oddalonych rejonach niektórych krajów, doprowadzioby to moim zdaniem do praktycznego zniesienia celibatu dla kapłanów naszego obrządku.

Dlaczego tak uważam? Cóż, spójrzmy co się stało, gdy Sobór Watykański Drugi zaledwie dopuścił możliwość odprawiania Mszy św. twarzą do ludu, pod określonymi warunkami. W krótkim czasie stało się to powszechnym sposobem celebracji w znakomitej większości kościołów na świecie. Obecnie bardzo ciężko znaleźć parafię, w której kapłan odprawia Mszę św. "twarzą na Wschód", co było normalnym kierunkiem celebracji przez ponad 15 wieków.

I znowu - spójrzmy co się stało z soborową zgodą na umożliwienie, pod pewnymi warunkami, na użycie języków narodowych w liturgii. Soborowa Konstytucja o Liturgii Świętej, Sacrosanctum Concilium stwierdza, że w obrzędach Mszy świętej zachowuje się, jako normę, użycie języka łacińskiego. Minęło niewiele czasu i praktycznie wszędzie cała Msza św. jest odprawiana w językach narodowych, a łacina praktycznie zniknęła z miejsc, gdzie sprawuje się liturgię według Novus Ordo.

Jasno więc widać, iż logicznie można założyć, że gdyby Stolica Apostolska zgodziłaby się na wdrożenie koncepcji viri probati w Kościele, w bardzo krótkim odstępie czasu biskupi z całego świata zaczęliby wnioskować do Watykanu o prawo wyświęcania żonatych mężczyzn gdziekolwiek się da, w celu "zapobiegania kryzysowi powołań kapłańskich". A Rzym poddałby się tak samo, jak poddał się w sprawie Komunii na rękę, ministrantek i innych nadużyć. Bingo! Dalej zapewnianoby o zaletach i ogromnej wartości celibatu kapłańskiego, ale celibatariusze powoli zaczęliby stawać się mniejszością.

Oczywiście Kościół (czyli my wszyscy) nauczyliśmy się czegoś dzięki tym nieszkodliwie wyglądającym na pierwszy rzut oka sugestiom, które spowodowały dramatyczne zmiany w tradycji Kościoła, jak np. Msza św. w językach narodowych, odprawiana twarzą do ludu.

Możemy dziękować Bogu iż biskupi obecni na Synodzie mieli wystarczającą świadomość, aby zauważyć powyższe zagrożenie dla celibatu duchownych i stanowczo odrzucili umieszczenie tej propozycji
na liście dla Ojca świętego. W propozycji Nr 11 ponownie przypomnieli oni znaczenie "nieocenionego daru" celibatu dla duchownych w praktyce Kościoła łacińskiego.

Wielu z biskupów otwarcie chwaliło istnienie celibatu. Np. Jerzy kard. Pell z Sydney (Australia) zachwalał "utrzymanie w Kościele Rzymskim starożytnej tradycji i będącej źródłem powołań dyscypliny obowiązkowego celibatu dla kleru diecezjalnego i dla zakonów. Rezygnacja z tej tradycji w czasach obecnych byłaby poważnym błędem, który spowodowałby zakłopotanie na terenach misyjnych i wcale nie wzmocniłaby żywotności Kościoła w krajach rozwiniętych. Byłoby to oddaleniem się od praktyki Pana Jezusa, który sam był celibatariuszem, spowodowałoby dla Kościoła wiele problemów, np. finansowych i osłabiłoby wartość kapłaństwa, świadectwo ofiary miłości, realności spraw ostatecznych i Bożej nagrody w Niebie. Zamiast dyskusji na ten temat powinniśmy wspierać księży i zachęcać młodych mężczyzn do wyboru kapłaństwa." (Biuletyn Synodalny N.19, s. 6)

Jak widać, nie ma powodów aby przypuszczać iż Benedykt XVI w swoim posynodalnym liście apostolskim przychyli się pozytywnie do pomysłu viri probati.

o. Kenneth Baker SJ
redaktor naczelny

Homiletic & Pastoral Review
Czerwiec 2006

Missa Cantata Latina

Niżej podpisany uczestniczył dwa tygodnie temu (w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej) przy okazji rodzinnego wyjazdu ad Limina Apostolorum we Mszy świętej celebrowanej o godz. 10:30 przy ołtarzu katedralnym w bazylice św. Piotra w Watykanie. Zachęceni tablicą informacyjną z której wynikało, ze missa będzie cantata, w dodatku po łacinie udaliśmy się całą rodziną, aby przekonać sie, jak to wygląda "wzorcowa" (gdyż nieuprzejmością byłoby nawet podejrzewać iż u boku Ojca świętego zdarzają się jakieś nadużycia) celebracja NOM-u w świętym języku Kościoła.

Przed ołtarzem zjawiliśmy się około 10:15. Na szczęście udało się nam zająć jedne z ostatnich wolnych krzeseł w pierwszym rzędzie. Wstawianie do nawy krzeseł zamiast ławek z klęcznikami ma swoje uzasadnienie i głębszy sens - skutecznie odzwyczaja wiernych od przyklękania. Obok nas usadowiła się rodzinka (tatuś, mamusia, rozczochrany synuś - na oko 18 lat i dwie ciotki). Tatuś od razu wyciągnął z torby kamerę video i dalejże filmować wszystko u góry,z boku, w lewo i prawo. Mamusia wyciągnęła ze swoje torby... flagę Brazylii, podała ją synusiowi, który rozwinął ją na pełną szerokośc, okrywając nogi mamusi, ciotek i swoje, a tatuś udał się pod balaski, a potem spacerował po nawie bocznej, aby ponakręcać swoją "pielgrzymkową" rodzinkę ze wszystkich stron. Co chwila między ławkami przechadzał sie elegancko ubrany watykański strażnik, rozdając mszaliki z tłumaczeniem z łaciny na angielski, niemiecki i hiszpański. Brazylijska rodzinka nie była nimi zainteresowana. W końcu Missa Latina to chyba po portugalsku będzie, nie? Za nami przysiadła dość spora grupa sióstr zakonnych z Afryki w eleganckich habitach - aż miło było popatrzeć. Mimo ścisku, niektóre siostry uklękły na posadzce, aby pomodlić się i przygotować do Najświętszej Ofiary. Siedzący za rodzinką z Brazylii Niemiec właśnie wysyłał do kogoś SMS-a. Jego żona pociągała jakiś napój z plastikowej butelki.

Rozległ się po trzykroć dzwonek. Wszyscy wstali. Od strony chóru wsparty o drewnianą laskę kuśtykał jakiś stareńki kapłan w białym ornacie. Mimo swego niedołęstwa, głęboko się pokłonił przed ołtarzem, ucałował go i udał się w kierunku swego krzesła w prezbiterium. Tymczasem chór rozpoczął śpiewać jakąś pieśń w języku niemieckim (w końcu to Missa Latina), a nawą główną nadciągała procesja złożona z prawie 40 kapłanów, kilku biskupów i dwóch kardynałów. Tatuś Brazylijczyk z przejęciem kursował między rzedem krzeseł a balaskami, żeby wszystko "uchwycić", czym naraził się pilnującym porządku strażnikom watykańskim, którzy co chwila musieli go upominać i odsyłać na miejsce. Rdzinka twardo trzymała rękami zwisającą im od pasa w dół flagę Brazylii. Gdy ich oczom ukazał się "przewodniczący zgromadzenia" (jakiś prałat), ze skwaszonymi minami pozwijali tę flagę i schowali do torby (czyżby, naiwni, myśleli, że to będzie Ojciec święty?).

In nomine Patris... zaintonował celebrans. Większość obecnych nawet się przeżegnała. Potem juz było tylko gorzej. Jak na posoborową Mszę solenna przystało, całkowicie "wyleciał" Confiteor. Zastąpił go jakiś (nieobecny w rozdanych mszalikach) ryt pokutny odmówiony przez celebransa w języku włoskim (w końcu to Missa Latina) z wezwaniami zakończonymi aklamacjami Kyrie/Christe eleison. Potem chór na przemian z naprawdę nielicznymi wiernymi odśpiewał Gloria, a następnie do pulpitu podszedł jakiś facet w garniturze i odczytał lekcję. Po francusku (w końcu to Missa Latina). Psalm responsoryjny został wykonany przez jakąś czarnoskórą kobietę w języku hiszpańskim lub portugalskim (w końcu to Missa Latina), a następnie ubrany w T-shirta młody człowiek odczytał lekcję drugą - tym razem po niemiecku (w końcu to Missa Latina). Po Alleluja jeden z kapłanów odczytał Ewangelię. Ponieważ była to Missa Latina - odczytał ją po włosku. W homilii celebrans próbował wyjaśnić zebranym znaczenie poszczególnych wersów niegdyś śpiewanej w tę uroczystość sekwencji Tu, Trinitatis Unitas. Na twarzach siedzących obok ludzi nie widziałem jednak zbytniego zainteresowania. Pewnie nie rozumieli. ani po łacinie, ani po włosku. Po krótkiej homilii i odśpiewaniu Credo (podobny problem, jak z Gloria - mało kto potrafił zaśpiewać Credo III - mimo "normalnych" nut w mszaliku) rozpoczęła się modlitwa powszechna. Do pulpitu ustawiony gęsiego podchodził z tuzin kapłanów wygłaszając intencje modlitewne - praktycznie każdą w innym języku (w końcu to Missa Latina). Podczas przygotowania darów, kilkoro młodych ludzi (pewnie z łapanki przed Mszą) przyniosło w procesji dary ofiarne do balasek, gdzie zostały odebrane przez celebransa. Po usłyszeniu "Sursum corda..." chyba część ludzi załapało o co chodzi, bo usłyszałem za sobą potężnym barytonem odpowiedź na to wezwanie. Po włosku. Po odśpiewaniu Sanctus... (nasi "sąsiedzi" z Brazylii kolejny raz przyglądali się nam ze zdziwieniem, skąd znamy tekst i melodię, skoro śpiewamy "z pamięci") uklęknęliśmy. Jak przystało na wielką uroczystość, celebrans użył DRUGIEJ Modlitwy Eucharystycznej (najkrótszej). Trudno się zresztą dziwić - skoro w Mszale dla Diecezji Polskich jest to JEDYNA Modlitwa Eucharystyczna dostępna po łacinie - może abp Marini wprowadził podobne embargo na Watykanie? Podczas elewacji Ciała i Krwi Pańskiej 99% tzw. "wiernych" (w tym niektóre zakonnice z Afryki) nadal STAŁO, niektórzy z założonymi rękami. W końcu po co klękać przed chlebem i winem, jeśli się już nie wierzy w Przeistoczenie? Gdy chór rozpoczął śpiewanie Pater noster (a więc - jak to agencje światowe piszą - słynnej ulubionej piosenki Jana Pawła II, rodzinka z Brazylii wyraźnie się ożywiła. Synuś z ciotkami szeroko rozłożyli swoje rąsie - widać taki durnowaty zwyczaj panuje w ich rodzinnej parafii. Tatuś nie mógł niestety rozłożyć swoich rąsi, gdyż nadal wszystko skrupulatnie filmował. Gdy celebrans zachęcił do przekazania sobie znaku pokoju, brazylijska familia zaczęła się obłapiać, obściskiwać i całować, jakby się nie widzieli co najmniej od kilku tygodni. Na szczęście my mamy w zwyczaju śpiewać Agnus Dei klęcząc na oba kolana, więc nie reagowaliśmy na zaczepki ciotek, nachalnie chcących z nami "paznakomitsja" na swój lokalny sposób. Domine, non sum dignus... odmawialiśmy chyba sami, gdyż oprócz głosu celebransa z głośnika i głosów swej rodziny nie słyszałem nikogo innego. Do Komunii świętej ruszyła chyba cała bazylika. Strażnicy umiejętnie kierowali ruchem masy "wiernych". W pewnym momencie szczęka mi opadła, gdy zobaczyłem iż do grupy kilku kapłanów z puszkami dołączyło dwóch... świeckich szafarzy (przypomnijmy, że ponad 20 "bezrobotnych" kapłanów w ornatach siedzi sobie grzecznie na swoich krzesełkach w prezbiterium i czeka nie wiadomo na co). Komunię św. cała nasza rodzina przyjęła oczywiście klęcząc na oba kolana z rąk starszego wiekiem kapłana. Widząc klęczących ludzi nie zareagował kwaśną miną, jak czynią to niektórzy kapłani w Polsce, lecz z szacunkiem pochylił się i wykomunikował do ust. Kilkakrotnie byliśmy świadkami żenującego widowiska, gdy nasz ksiądz musiał GONIĆ osoby, które otrzymały Ciało Chrystusa do ręki, a nie spożyły go od razu, łapać za frak i przymuszać je, aby natychmiast spożyły Hostię. Sądząc po ilości ludzi przystepujących do Komunii św. i czasie jej trwania (ok. pół godziny) mam wrażenie, że do Komunii św. przystąpili wszyscy turyści, którzy akurat byli obecni w bazylice. Tak z przyzwyczajenia.

Wspierajmy nieustannie Ojca świętego Benedykta XVI, głównie modlitewnie. Bez Bożej pomocy nie uprzątnie tego szamba.



Tu, Trinitatis Unitas,
Orbem potenter quæ regis,
Attende laudis canticum,
Quod excubantes psallimus.

Ortus refulget lucifer,
Præitque solem nuntius:
Cadunt tenebræ noctium:
Lux sancta nos illuminet.

Deo Patri sit gloria,
Ejusque soli Filio,
Cum Spiritu Paraclito,
Nunc et per omne sæculum,

Amen

piątek, 23 czerwca 2006

Katolicyzm bez kalorii

Od wielu lat jesteśmy atakowani zewsząd przez produkty na różne sposoby "odchudzone" (light). Wszystko zaczęło się od piwa "light" (bezalkoholowego), a potem w sklepach zaczęly pokazywać się inne
produkty z tym "dodatkiem" w nazwie - mianowicie wędliny, nabiał, produkty zbożowe itp. Główna idea przyświecająca produkcji tych wyrobów to zmniejszenie do minimum ilości składnika, który może
być szkodliwy dla niektórych osób, jeśli jest stosowany w typowej ilości.

Od ponad 30 lat obserwuję u niektórych biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych i wykładowców katolickich tenencję do "rozwadniania" Wiary katolickiej, co w zamyśle ma uczynić ją rzekomo łatwiej akceptowalną
dla współczesnego człowieka. Ta tendencja ujawnia się również w książkach katolickich, prasie, kazaniach i podczas nauki religii - od przedszkoli poczynając, na duszpasterstwach akademickich kończąc.

Zjawisko to mozna również określić inaczej, a mianowicie "rozmiękczaniem" katolicyzmu. Efekt jest osiągany na przynajmniej dwa sposoby. Pierwsza metoda to całkowite pomijanie prawd, które są uważane za "niemodne" lub "zbyt trudne" do zrozumienia przez współczesnego człowieka, jak np. nauczanie o grzechu pierworodnym,
o grzechu śmiertelnym zasługującym na piekło, o samym piekle jako takim, o czyśćcu, o istnieniu diabła, o siedmiu grzechach głównych, o rzeczywistości pożądliwości i pokuszania przez Złego, o potrzebie i wartości pokuty w postaci postu, o tym iż każda osoba zaraz po śmierci staje przed obliczem Chrystusa, który szczegółowo sądzi ze złych i dobrych uczynków, o sądzie ostatecznym przy końcu świata. Niektórzy
całkiem słusznie nazwali tę wybiórczość co do prawd Wiary - "Kawiarenką Katolicyzm"

Kolejna z metod zniekształcania pełni Wiary katolickiej to przesadne uwydatnianie przyjemnych i radosnych aspektów katolicyzmu, jak np. pierwszeństwo miłości, Boża dobroć, miłosierdzie i chęć przebaczania wraz z dorozumianą czy nawet wprost stwierdzaną wiarą w to, że wszyscy pójdą do Nieba. W powyższym słowniku nie sposób odnaleźć słowa "nadprzyrodzony", a większość tego "odchudzonego" nauczania to
praktycznie czysty humanitaryzm, który można znaleźć, w dodatku bardziej bezpośrednio wyrażony, w którejś z lokalnych sekt protestanckich.

Tendencję ową określam słowami "Katolicyzm bez kalorii". Jego główną cechą jest położenie głównego nacisku na przyjemne aspekty Wiary katolickiej i rozwadnianie lub nawet kompletne pomijanie choćby
wspominania o bolesnych aspektach naszej Wiary, czyli o grzechu, Bożym gniewie, Jego sądzie i potępieniu będącym karą za grzechy. Przykładowo - niedawno przeanalizowałem sobie cztery przykładowe teksty kazań
przeznaczonych na uroczystości parafialne związane z Rokiem Jubileuszowym 2000. Nie było co prawda w nich nic heretyckiego, ale we wszystkich z nich starannie i systematycznie unikano "twardych prawd" Wiary katolickiej i kładziono nacisk na miłość i miłosierdzie Boże praktycznie wyłączając pojęcie Bożej sprawiedliwości.

Chciałbym podac jeszcze kilka przykładów na dowód mojej tezy. W liturgii obecnie kładzie się większy nacisk na zgromadzenie i na Mszę rozumianą jako posiłek czy ucztę niż na dogmatyczną prawdę o tym iż Msza najpierw jest ofiarą, zanim staje się sakramentem. Znaczenie sacrum jest praktycznie pomijane, co najlepiej widać w braku szacunku dla Rzeczywistej Obecności naszego Pana w Najświętszym Sakramencie
poprzez głośne rozmowy i spacerowanie po kościele przed i po Mszy świętej. Potrzeba adoracji Boga, jako naszego Wszechmogącego Stwórcy i Pana została zastąpiona stwierdzeniem iż jest On naszym Doradcą i
Przyjacielem.

Nie słyszymy zbyt wiele o nieśmiertelności duszy ludzkiej ani o eschatologii - o tym iż nasze przeznaczenie - niebo lub piekło - zależy od tego, czy umieramy w stanie łaski uświęcającej. Z drugiej strony co chwila słyszymy o prawach katolików, ale rzadko kiedy - o ich obowiązkach i powinnościach.

To, o co podejrzewam wielu katolików, to właśnie "katolicyzm bez kalorii", w którym niektóre z podstawowych prawd Wiary, które otrzymaliśmy od Chrystusa za pośrednictwem Apostołów, są skrywane przed wiernymi, by nie rzec - całowicie zapomniane. Takie postępowanie, jeśli nie zostanie odpowiednio skorygowane w końcu
doprowadzi do tego iż Kościół katolicki w USA stanie się po prostu kolejną sektą protestancką mimo iż nadal uparcie będzie mieć w nazwie "katolicki"

Główną przyczyną "rozmięczania" katolicyzmu jest inwazja świeckiej myśli humanistycznej do wnętrza Kościoła. Mówiąc wprost - to modernizm potępiony przez papieża św. Piusa X. To znaczy, że pozytywizm,
subiektywizm i relatywizm wniknęły do Kościoła i doprowadziły do "rozwodnienia" Nicejsko-Konstantynopolskiego wyznania Wiary. Zadaniem dla nas, katolickich kapłanów, jest reakcja na to zagrożenie poprzez nauczanie "twardego katolicyzmu", to znaczy CAŁEJ prawdy katolickiej, a nie tylko wersji "bez kalorii".

o. Kenneth Baker SJ
redaktor naczelny

Homiletic & Pastoral Review
Marzec 2001

Módlmy się o więcej takich kapłanów, jak o. Baker. Kapłanów, którzy jeszcze potrafią mysleć i nie boją się wyciągać logicznych wniosków ze swoich przemyśleń. Kapłanów, którzy potrafią rozróżnić między posłuszeństwem a serwilizmem!

O. Endrju Lewandowski OFM i jego "obsesje"

Obrazek po lewej przedstawia fragment bohomazu o wdzięcznej nazwie "obsesja", którego autorem jest... ojciec Andrzej Lewandowski OFM. Kapłan ów, jak na neofranciszkanina przystało, mieszka sobie w wygodnym mieszkaniu, zamiast habitu nosi cywilne łachy i całe dnie spędza na zbijaniu bąków, włóczeniu się po sklepach, po ZOO czy też po knajpach ze znajomymi oraz "tworzeniu". Jeśli ktoś chce pooglądać sobie "galerię" jego bohomazów - a nawet - nie daj Bóg - coś kupić, to zapraszam na jego stronę internetową oraz do internetowej Galerii Yessy. A tak - nawiasem mówiąc - jeśli czyjąć obsesją jest diabeł (na niektórych obrazach można znaleźc portrety pożeraczy ludzi, faraona z mózgiem utworzonym z cyfr 666, prymitywne akty, jak również postaci upstrzone pentagramami), to powinien się jak najszybciej udać do egzorcysty. Nawet, jeśli sam jest kapłanem. A nawet - powiem, że zwłaszcza wtedy.

Ojciec Lewandowski jest obecnie kapelanem u Sióstr Franciszkanek od NMP w St. Louis. Jak wynika z "manifestu programowego" wywieszonego na ich ich stronie internetowej - mniej więcej tak samo porąbanych, jak i on sam (fajne habity) - "kobiety promujące pokój, sprawiedliwość i brak przemocy" stawiają sobie za zadanie:


- promować ustawodawstwo ograniczające dostęp do broni
- sprzeciwiać się agresji militarnej i rozbudowie instalacji
nuklearnych
- promować konwersję zadłużenia
- promować ustawodawstwo i lobbying na rzecz bezpieczeństwa, ochrony i
pomocy finansowej dla ofiar przemocy domowej i molestowania dzieci
- pracować dla sprawiedliwości i humanitarnego rozwiązywania kwestii
kryminalnych
- sprzeciwiać się karze śmierci
- walczyć o poprawną gospodarkę odpadami
- walczyć z degradacją środowiska naturalnego

Jeśli ktoś chciałby podzielić się z biskupem miejsca (jest to nie kto inny, a "konserwatywny" abp Rajmund Burke, ten sam, który niedawno przyjął śluby wieczyste od "zakonnicy", pana Joela Greena, transwestyty) swoimi przemyśleniami na temat powyższego skandalu - może to uczynić za pośrednictwem diecezjalnej strony internetowej.

czwartek, 22 czerwca 2006

Reiki - "katolicka" uniwersalna kosmiczna energia życiowa

Reiki (z japońskiego usui reiki ryo-ho-) jest systemem uzdrawiania za pomocą energii życiowej. Został on rozpowszechniony w drugiej połowie XIX wieku przez Japończyka Mikao Usui, którego większość źródeł podaje jako odkrywcę tego systemu bioenergioterapii (...). Słowo rei w języku japońskim oznacza „kosmos”, natomiast ki jest odpowiednikiem chińskiego chi czyli energii życiowej. Całość można więc tłumaczyć jako „kosmiczna energia życiowa” lub raczej (ze względu na wschodnie pojęcie kosmosu) „uniwersalna energia życiowa”. W systemie tym Reiki postrzegana jest jako energia, przenikająca wszystko i wszystkich. Jednak przeciętny człowiek nie ma ani możliwości ani umiejętności manipulowania nią, w większości przypadków nawet nie jest w stanie jej odczuć. Umiejętności obchodzenia się z Reiki nabywa się przez inicjację, która dostosowuje system energetyczny do specyfiki tej energii umożliwiając świadome korzystanie z jej dobrodziejstw. Seminaria towarzyszące inicjacji uczą natomiast technik uzdrawiania tą energią. System Reiki bazuje na podobnych założeniach jak inne gałęzie wschodniej medycyny (np. ajurweda czy medycyna chińska), czyli uznaje, że zdrowie oznacza harmonię zarówno w człowieku (jego ciele, umyśle i duchu), jak i w jego otoczeniu, zaś choroba jest brakiem czy też zaburzeniem owej harmonii. Jeśli chodzi o ciało (według wschodniej medycyny ożywianego przez nieustanne krążenie energii życiowej przez specjalne kanały), zaburzenie może powstać np. przez zastanie się energii, zablokowanie meridianu lub przez niezrównoważenie obiegu między poszczególnymi narządami lub ciałem a otoczeniem. Energia Reiki uzdrawia te zaburzenia przez pobudzanie organizmu do zdrowienia przez witalizowanie go energią życiową oraz przez rozpuszczanie blokad energetycznych w ciele. Uzdrowiciel pobiera Reiki przez czakrę korony (Sahasrara), a oddaje pacjentowi przez czakry dłoni, stosując nakładanie rąk na problemowe miejsca ciała. Uzdrowiciel, a zwykle również pacjent, odczuwa energię Reiki jako umiejscowione uczucie ciepła, zimna, nacisku lub mrowienia.

tyle wyjaśnień z Wikipedii. Z powyższego opisu (wypiłem drinka i nadal nie rozumiem, co ma czakra do meridianu) wynika, że to jakiś pieroński zabobon, od którego katolik powinien się trzymać z daleka. Niestety, w dobie posoborowego indyferentyzmu, w internecie aż roi się od katolików świeckich i - co gorsza - zakonników a nawet duchownych (w tym profesorów katolickich uczelni), którzy nie dość, że sami się "czakrują", to jeszcze zapraszają do udziału w tych niebezpiecznych okultystycznych obrzędach inne nieświadome osoby i wmawiają im, że nie mają się czego obawiać!

kilka pozycji odnalezionych w ciągu 5 minut dzięki Guglownicy:
s. Maria Mebane OSF
s. Anny Vogeizang ze Zgromadzenia Sióst Miłosierdzia od św. Karola Boromeusza
Jasper T. Suquila
o..prof. Gregory Heille OP
ks. dr Josef Wimmer
Don Fiore, wykładowca T'ai Chi, Feng Shui i Mistrz Reiki w... Ośrodku Rekolekcyjnym Ojców Franciszkanów
Cindy Chicoine, terapeutka Diecezjalnego Centrum Edukacyjnego św. Józefa w Des Moines
s. Mary Jo Mattes, franciszkanka

Na szczęście, przynajmniej u nas, normalni katolicy, a przede wszystkim księża egzorcyści przestrzegają jeszcze przed tą sektą. Należy się jednak dziwić, dlaczgo Konferencja Episkopatu USA nie ma nic przeciwko wyżej wzmiankowanym sekciarzom, grasującym im po katolickich szpitalach, uniwersytetach i parafiach. Co innego, jeśli młode "sekciarskie" rodziny "tradycjonalistów" błagają swojego biskupa o Mszę św. Trydencką. Wtedy jest szlaban i brak wyrozumiałości. A zresztą - czemu my się dziwimy? Wszak to posoborowie, a nie katolicyzm!

Katechizm Kościoła Katolickiego naucza nas:
2117 Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Praktyki te należy potępić tym bardziej wtedy, gdy towarzyszy im intencja zaszkodzenia drugiemu człowiekowi lub uciekanie się do interwencji demonów. Jest również naganne noszenie amuletów. Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne. Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich. Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywania złych mocy, ani wykorzystywania łatwowierności drugiego człowieka.

Duchowość Szamańska

Jak donosi serwis Renew America, w biuletynie parafialnym parafii NMP Stolicy Mądrości (sic!) w Park Ridge (Illinois, USA) ks. Michał Wanda (na zdjęciu) zorganizował w dniu 06.06.2006 wykład pt "Duchowość szamańska". Oto treść zaproszenia:

Odkryj Ogród Edenu!
Odwiedź swoich przodków!

Możesz zrobić to wszystko nie ruszając się z zacisznej sali Centrum Parafialnego!

Przyjdź na spotkanie z ks. Michałem aby poznać pierwotną duchowość szamańską! Szamanizm nie jest religią ani kultem. Jest duchową metodologią tak starą jak sama ludzkość. Zarówno Biblia jak i duchowość tradycji katolickiej ma swoje korzenie w szamanizmie, jednakże ludzkość dawno temu zapomniała o tej pierwotnej duchowości.

Ksiądz Michał będzie uczyć podstaw duchowości szamańskiej: kosmologii duchowej, stymulacji dźwiękiem, podróży poza własnym ciałem, współpracy z duchami i uzdrawiania - wszystko z tak katolickiej perspektywy, że nawet sam Papież czułby się zaszczycony spoczęciem obok ciebie na podłodze, aby odzyskać utraconą siłę zwierzęcą!

Dla większości ludzi taka medytacja jest wygodniejsza w pozycji leżącej, więc jeśli chcesz, to przynieś ze sobą koc lub matę. Przynieś również kartkę i coś do pisania, aby spisać swoje wrażenia...

Ostrzegamy - parafia NMP Stolicy Mądrości znajduje się w "pełnej łączności"!

poniedziałek, 19 czerwca 2006

...bo nie czytał Jerzego Turowicza

W numerze 1/1966 Tygodnika Powszechnego Jerzy Turowicz zamieścił artykuł - Wstępny bilans Soboru. Pozwoliłem sobie wybrać co smaczniejsze kawałki:

Sobór się skończył. Rozpoczął się okres posoborowy w życiu Kościoła. Czy tylko sobór się skończył? Czy tylko okres posoborowy się rozpoczął? Na te pytania spróbujemy odpowiedzieć później. Historia Kościoła uczy, że sobory zwoływano, gdy w życiu tego Kościoła zjawiały się kryzysy, gdy kształtowały się herezje, gdy ortodoksja była zagrożona. Sobory definiowały doktrynę w zagrożonym punkcie, rzucały anatemy na myślących inaczej, zakreślały granice ortodoksji. Tak było na wszystkich soborach, łącznie z dwoma ostatnimi: Trydenckim i Watykańskim I. Jak było na Watykańskim II? Punktem wyjścia była także świadomość pewnego kryzysu: stwierdzenie malejącej skuteczności misji Kościoła w warunkach współczesnych, pogłębianie się „rozwodu” między Kościołem i światem. Konflikt między nauką i postępem technicznym a wiarą religijną, konflikt między praktyką społeczeństw współczesnych w dziedzinie obyczajów a etyką głoszoną przez Kościół, szerzenie się indyferentyzmu, materializmu i ateizmu. Metodą przyjętą przez sobór wobec tego kryzysu była podwójna refleksja: nad Kościołem i nad światem. Rezultat tej pracy zadziwiający, decydujący o odmienności, wyjątkowości tego soboru: żadne anatemy, lecz nowe rozumienie istoty Kościoła, połączone z wysiłkiem zrozumienia świata. W miejsce anatem deklaracja miłości do człowieka, do konkretnego człowieka naszych czasów, uznanie autonomii świata, propozycje dialogu i służby.
(...)
W tym krążeniu myśli, w dyskusji soborowej, która rozciągnęła się szeroko poza mury Bazyliki św. Piotra, można było zakwestionować, poddać rewizji niemal wszystko: doktrynę, instytucję i praktykę Kościoła. Takie jest prawo soboru, taka jest jego kompetencja. Zakwestionować, to nie znaczy zmieniać, ale znaczy skontrolować, zweryfikować w odniesieniu do Ewangelii, do Pisma Świętego, do myśli Ojców Kościoła, do praktyki pierwotnego chrześcijaństwa.
(...)
W tej dyskusji soborowej – prowadzonej ze zdumiewającą wszystkich obserwatorów wolnością – ujawniła się, więcej: ukształtowała, nowa świadomość Kościoła. Przede wszystkim w postaci zbiorowej świadomości episkopatu świata. Ujawniła się wspólnota poglądów i postaw. Poglądy i postawy, które bez soboru mogły być uważane za odosobnione, dzięki soborowi okazały się powszechne, okazały się sprawą większości, zyskały na pewności, śmiałości i sile.
(...)
Z tej pracy soborowej wyłoniło się nowe rozumienie Kościoła. Nowe? Tak, nowe. Wprawdzie zawarte już w Ewangelii, w wiekowej praktyce Kościoła, przygotowane przez pracę teologów i przez encykliki papieskie, a przecież nowe. (...) W tym nowym rozumieniu Kościół to przede wszystkim Lud Boży, wspólnota ludzi będących przedmiotem działania Ducha Świętego. Kościół ten jest nadal także instytucją, ale akcent zostaje położony na wspólnotę, porzucony zostaje legalizm i jurydyzm okresu potrydenckiego, instytucja ma służyć wspólnocie ludzkiej, ta służba jest jej istotą, zadaniem.
(...)
Zasada wolności religijnej, pierwszy raz tak wyraźnie i autorytatywnie przez Kościół sformułowana, jest nie tyle deklaracją praw Kościoła i praw religii, ile przede wszystkim prawa człowieka, prawa szukania i wyboru prawdy, nienaruszalności sumienia i obowiązku człowieka słuchania swego sumienia. Respektując wolność człowieka i apelując do jego odpowiedzialności i dojrzałości, Kościół proponuje światu ideę Boga i opartą na tej idei prawdę religijną, ale proponuje także idee dotyczące człowieka: idee godności osoby ludzkiej, idee rezygnacji z przemocy w stosunkach międzyludzkich, idee miłości. Chcąc służyć światu, Kościół chce rozumieć świat i chce być przez ten świat rozumiany, dlatego proponuje mu, więcej: nawiązuje dialog, rezygnuje z jakichkolwiek potępień, bo potępienia przecinają, uniemożliwiają dialog.
(...)
Sobór Watykański II oznacza niewątpliwie koniec epoki otwartej Soborem Trydenckim. Sobór dał wyraz ogromnej tęsknocie do jedności chrześcijaństwa, miłości do tych, których nazwano „braćmi odłączonymi” (...) To jest czymś nowym w Kościele katolickim, do soboru żyliśmy jeszcze w kontrreformacji (...) panował klimat nieufności i skrępowania. (...) Dziś klimat między chrześcijanami zmienił się zasadniczo. Kościół katolicki uznał autentyczne wartości chrześcijaństwa znajdujące się w innych Kościołach, przyjął na siebie współwinę i współodpowiedzialność za podział.
(...)
A dziś, dziś biskup Otto Dibelius z Berlina, jedna z czołowych postaci protestantyzmu światowego, oświadcza: „Gdyby Kościół rzymskokatolicki wyglądał tak 450 lat temu jak wygląda dziś, nigdy nie byłoby reformacji”.
(...)
Nowe widzenie Kościoła, nowe rozumienie pojęcia Ludu Bożego wyraźnie zakłada możliwość zbawienia, możliwość działania łaski poza widzialnymi granicami Kościoła; z zasady wolności religijnej wynika szacunek dla wszelkich wierzeń religijnych.
(...)
Jeszcze szerszy krąg dialogu nawiązywanego przez Kościół Vaticanum II to ludzie niewierzący (...) Kościół robi ogromny wysiłek zrozumienia zjawiska ateizmu, stara się odkryć jego przyczyny i korzenie. Kościół szuka tych przyczyn także u siebie – przeprowadzając tu pewną samokrytykę (...) badając, czy u podstaw ateizmu nie leży zawiniona przez katolików deformacja chrześcijaństwa; niedostateczne świadczenie Ewangelii.
(...)
Sobór Watykański II oznacza koniec ery antymodernizmu. Nie znaczy to, by modernizm, który w jakimś stopniu był niewątpliwie herezją, został „zrehabilitowany”; znaczy to, że znikł w Kościele związany z reakcją na modernizm „strach” przed zbyt śmiałymi badaniami w dziedzinie teologii.
(...)
Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że tzw. postawa otwarta zdobyła sobie na soborze olbrzymią, niespodziewaną, nieoczekiwaną trzy lata temu większość, że większość ta rosła z sesji na sesję i że ona zdecydowała o charakterze dokumentów soborowych.
(...)
Postawiliśmy na początku artykułu pytanie, co się kończy w Kościele w roku 1965, a co się zaczyna. Chcielibyśmy, by artykuł był odpowiedzią na te pytania Sobór Watykański II był jednym z najważniejszych soborów w dwutysiącletnich dziejach Kościoła, był największym wydarzeniem religijnym naszych czasów. Sobór zamknął epokę w życiu Kościoła, epokę, którą zależnie od dziedziny możemy mierzyć od Tridentinum czy też od Konstantyna. Sobór rozpoczął nową epokę, dopiero w 1965 wchodzimy w Kościół naszych czasów i przyszłych czasów, Kościół XXI wieku, a może i stuleci następnych.


zamiast komentarza - kilka cytatów z audiencji generalnej Ojca św. Pawła VI, z 29 stycznia 1969 r.

Czy intencje Kościoła soborowego wszędzie i przez wszystkich są zrozumiane w całej swej rzeczywistości? Czy to, co widzimy, zadowala Waszą dobrą wolę, a także dobrą wolę całej wielkiej wspólnoty kościelnej? Oto ważkie pytanie. Znamy dwie odpowiedzi negatywne. Pierwsza kryje się w niecierpliwości, która chciałaby szybko zrealizować to, co Sobór przedstawił. Niecierpliwość wyraża się niekiedy w nietolerancji, gdy sądzi, że należy się uciekać do bezpośrednich zastosowań bardziej rewolucyjnych niż reformatorskich, bez względu na zgodność historyczną i logiczną innowacji wprowadzanych w życie katolickie. Ta postawa doprowadza nieraz do nieroztropności, do powierzchowności, do manii nowości dla nowości, do naśladownictwa mody kwestionowania i do samowoli nieposłuszeństwa.

(...)

Druga negatywna odpowiedź jest również złożona i wymagałaby dokładnej i angażującej analizy psychologicznej. Dlaczego Kościół po Soborze pod pewnymi względami nie znajduje się w lepszej sytuacji niż przedtem? Dlaczego tyle niekarności, takie zaniedbanie norm kanonicznych, tyle wysiłku zmierzającego do zeświecczenia, taka śmiałość w planowaniu przemian struktur kościelnych, taka chęć upodobnienia życia katolickiego do życia laickiego, takie zaufanie w rozważania socjologiczne, a nie w teologiczne i duchowe? Wielu mówi: Kryzys wzrostu. Oby tak było. Ale czy nie jest to także kryzys wiary? Kryzys zaufania niektórych synów Kościoła do samego Kościoła? Są tacy, którzy badając to alarmujące zjawisko mówią o stanie ciągłej wątpliwości odbierającej siły szeregom duchowieństwa i wiernych. Mówią o nieprzygotowaniu, o bojaźliwości, o lenistwie. Niektórzy wprost oskarżają o strach czy to władzę kościelną, czy wspólnotę ludzi dobrych, gdy jedna i druga bezkarnie, bez sprostowań, bez reakcji dopuszcza na naszym terenie do przewagi pewnych prądów wykazujących nieład lub poddaje się - jakby w pewnym kompleksie niższości - pod panowanie tez dyskusyjnych, utrzymujących się w opinii publicznej za pośrednictwem bogatych środków społecznych i społecznego przekazu - też często mało potrzebnych lub obcych duchowi Soboru. Czynią to - jak się mówi - w obawie, by nie popełnić czegoś gorszego lub by nie okazywać się za mało nowoczesnymi i gotowymi do upragnionej odnowy.

Ech... Tyle trudnych pytań... A wystarczyło poczytać albo spytać Jerzego Turowicza. I wszystko byłoby jasne. I "swąd szatański" okazałby się być tylko smrodem przypalonej macy...

o. Marcin Lisak OP sposoborowiał na całego

Tygodnik Powszechny opublikował niedawno wywiad z o. Marcinem Lisakiem OP, który aktualnie przebywa w Irlandii służąc tamtejszym katolikom. Oto co ciekawsze wyjątki z tekstu:

Irlandzki katolicyzm ogromnie zmienił się w ostatnich kilkunastu latach. Kościoły opustoszały, społeczno-polityczny wpływ Kościoła prawie zanikł. Wielu mówi o poważnym kryzysie. Widać jednak w tym doświadczeniu pozytywne czynniki, jak chociażby spadek poziomu klerykalizacji i większą aktywność wiernych. W porównaniu do reszty Europy, ilość duchownych pracujących nad Odrą i Wisłą jest ogromna. Polscy księża sprawiają jednak wrażenie niezastąpionych; trudno nie odnieść wrażenia, że Kościół to... oni. Czy jednak kapłani muszą zajmować się tak wieloma sprawami? Budowanie kościołów, finanse parafii, zbieranie tacy, rozdawanie komunii św., odwiedzanie chorych, to w Irlandii zadanie dla wszystkich wiernych. W naszym dominikańskim kościele Polacy z powodzeniem sami zadbali o oprawę muzyczną Mszy, koszyk krąży po kościele, a ministranci pomagają w udzielaniu komunii św. z kielicha. W wielu diecezjach irlandzkich zaczyna brakować kapłanów...

Ja nie rozumiem o. Lisaka. Po co powołania kapłańskie, skoro "spada poziom klerykalizacji", a duszpasterstwo to "zadanie dla wszystkich wiernych"? Kupić kapłanowi rower, niech jego działalność ograniczy się do wypowiadania formuły konsekracji i może jechać dalej, do sąsiedniej parafii, albo wprowadzić jeszcze konsekrację przez internet i będzie git.
Jak to w Kościele Posoborowym.

Esplanada Religii i Ogólnoludzkiego Sumienia

Jak donosi PAP, Socjalistyczny mer Paryża, tow. Bertrand Delanoe zaproponował, aby skwer przed katedrą NMP (Notre Dame) zmienił nazwę na "Plac Jana Pawła II". Z inicjatywą w tej sprawie wystąpili w ub.r. do mera radni rządzącej we Francji Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP).

Pomysłowi sprzeciwili się już radni należący do Radykalnej Partii Lewicy (PRG). Argumentują oni, że - w świetle obowiązującego prawa - imię znanej osobistości można nadać nie wcześniej niż pięć lat po jej śmierci. Tymczasem Papież zmarł niewiele ponad rok temu, 2 kwietnia 2005 r. "Nic nie usprawiedliwia tego nagłego pośpiechu, z którego nie skorzystali nawet wybitni słudzy Republiki Francuskiej" - przekonują działacze lewicy.

W zamian proponują, by do obecnej nazwy skweru - Place du Parvis Notre-Dame (Plac Skwer Matki Bożej) - dołączyć wyrażenie: "Esplanada Religii i Ogólnoludzkiego Sumienia" i w ten sposób "złożyć hołd działalności człowieka, bez uprzywilejowania jakiejkolwiek religii".


-------------------------------------------------------------

Ośmielam się zauważyć, że Najświętsza Maryja Panna jest chyba dla katolika kimś wazniejszym niż sługa Boży Jan Paweł II. A poza tym - już z lekcji historii wiadomo, że jeśli socjaliści kogoś chwalą, to jest to co najmniej podejrzane.

niedziela, 18 czerwca 2006

Rekolekcje po neofranciszkańsku

W dzisiejszym odcinku naszego serialu prezentujemy znajdujący się w pełnej łączności z diecezją Phoenix - ośrodek rekolekcyjny Ojców Franciszkanów - Casa de Paz y Bien (Dom Pokoju i Dobra) z siedzibą w Scottsdale (Arizona, USA)

Jak na katolicki ośrodek rekolekcyjny przystało, ojcowie franciszkani oferują między innymi: Zajęcia poświęcone enneagramom, obdarowani i wezwani - rekolekcje dla gejów i lesbijek, warsztaty kroczenia po labiryntach, zajęcia Aqua Yoga (poziom I i II), T'ai Chi i Quigong (wersje dla początkujących i zaawansowanych), T'ai Chi i Quigong dla zdrowia i harmonii, sztuka oddychania i rebirthing, etc.Oczywiście w ośrodku tym co roku uroczyście obchodzi się Dzień Ziemi.

Ciekawe również, ile osób przystępuje u oo Franciszkanów do Komunii świętej, skoro na każdej Mszy świętej Ciało Chrystusa rozdaje od PIĘCIU do SIEDMIU świeckich nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej płci obojga (w rozpisce błędnie zwanych szafarzami Eucharystii - które to określenie jest nieodmiennie potępiane przez Stolicę Apostolską, gdyż szafarzem Eucharystii jest jedynie ważnie wyświęcony kapłan). Proszę również zwrócić uwagę, że w USA Boże Ciało obchodzą DZISIAJ, w NIEDZIELĘ 18 czerwca 2006. Taki widać lokalny obyczaj. Skoro Roger kard. Mahony, metropolita Los Angeles mógł przenieść swoim diecezjanom narodowości chińskiej Popielec na sobotę (bo akurat w środę popielcową wypadał chiński Nowy Rok Małpy), to jaki problem przenieść Boże Ciało na niedzielę? A po procesji - hop do basenu! Jak to na rekolekcjach...

sobota, 17 czerwca 2006

O pewnym wywiadzie w "Naszym Dzienniku"

Na początku 1999 r. prowadzony przez Rafała Mańko, nieistniejący już dzisiaj serwis Verbum Traditionis opublikował ciekawy list czytelnika, który pozwalam sobie zamieścić ku pamięci na niniejszym blogu, bo jest ciekawy i - niestety - do dziś nic nie ubyło jego aktualności.

--------------------------------------

Jako systematyczny czytelnik Naszego Dziennika narażony zostałem na ciężką próbę. Na tydzień przed sobotą 19 grudnia 1998 zaczęły pojawiać się anonse, że w sobotnio-niedzielnym wydaniu ukaże się wywiad z Autorytetem, audytorem Soboru, profesorem Stefanem Świeżawskim. Jakoż i ukazał się, pod jakże znamiennym tytułem: "Kościół posoborowy ma wiek Chrystusowy".

Od razu poczułem się nieswojo: co to za Kościół – czy do Soboru był sobie jakiś Kościół (czy kościół), a Sobór ustanowił inny? Czy przed Soborem wyznając "wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół" (powszechny, czyli Katolicki), mieliśmy coś innego na myśli? Czy Sobór powszechny ogłosił naukę sprzeczną z wcześniej wyznawaną? To przecież jest niemożliwe, ktoś musiałby być heretykiem, ale kto i kiedy? Tytuł delikatnie mówiąc niezręczny.

Po takim tytule sześć wierszy wyróżnionych dużą czcionką, zaczynających się od słów: "Gdyby celem Kościoła było zdobywanie setek milionów wyznawców, to inaczej ustawiono by duszpasterstwo, niż w przypadku przekonania, że to nie setki milionów wyznawców są celem, ale to by wyznawanie było prawdziwym wyznaniem, by religia była związana z prawdziwą religijnością... Celem nie jest więc ilość, ale jakość, jakość świadectwa życia. Kościół posoborowy nie jest Kościołem sukcesu, tylko świadectwa". Ciekawe, która to "elita" wydaje certyfikaty prawdziwej religijności? Dostojny Autor zastosował tu klasyczny chwyt zamiany i przeciwstawienia celu środkom do jego realizacji i w ten sposób sugeruje, że Kościołowi nie zależy na zbawieniu setek milionów, a właściwiej byłoby powiedzieć, wszystkich ludzi. Jaki jest w tym cel Autora?. Przecież to właśnie "Sobór święty... uczy opierając się na Piśmie świętym i Tradycji, że ten pielgrzymujący Kościół konieczny jest do zbawienia. Chrystus bowiem jest jedynym Pośrednikiem i drogą zbawienia..." (Lumen Gentium, 14). Tak więc, jak jest to dalej wyłożone w cytowanej konstytucji, celem Kościoła jest zbawienie całego Ludu Bożego w różnym stopniu przyporządkowanego Mistycznemu Ciału, środkiem zaś kształtowanie "wiernych katolików" by wsparci świadectwem żywej wiary "głosili Ewangelię wszelkiemu stworzeniu" (Mk 16,16).

Pozostawiając jako mniej ważne, choć też znamienne spojrzenie Autora na historię Kościoła między soborami zwróćmy uwagę na Jego stosunek do wzajemnych relacji między filozofią a teologią. Podnosząc postulat wolności i pluralizmu uznaje autorytet Pisma Świętego, pomijając Tradycję, bez której nie byłoby wiadome, chociażby to, które Księgi są święte. Jak na celebrowanego przez niektórych, łącznie z Ojcem Janem Górą OP, eksperta od Świętego Tomasza z Akwinu, opatrującego nawet wstępami współczesne wydania dzieł Doktora Anielskiego, sprowadzenie jego nauki do "ideologii" Kościoła i to w dodatku "nie do utrzymania" wydawać się może szokujące. W chwilę później jednak "przykłada" już samemu Ojcu Świętemu Piusowi XI, za to że nie był dość jego zdaniem ekumeniczny i poucza Papieża jak powinien był te problemy rozwiązywać. Pozwala sobie użyć słów: "a jednak trzeba było...", niestety Papież nie skonsultował się... Na perfidię już zakrawa nazwanie papieskiego dokumentu "ostrym listem przeciwko ekumenizmowi", gdy chodzi tu wyraźnie o encyklikę "Mortalium Animos" o popieraniu prawdziwej jedności religii, a więc dokument z racji swojego charakteru do dziś obowiązujący. Dostało się nieco i Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II, że nie chce przełamywać oporu hierarchów krnąbrnych wobec postanowień Soboru. Nie jest niestety jasne, czy chodzi o postanowienia, które Sobór postanowił, czy też, które powinien był postanowić, gdyby był słuchał właściwych audytorów?

Niepokój może budzić brak troski Autora o "opustoszałe kościoły na Zachodzie". Utożsamianie ostrych reakcji wiernych z dokumentami Soboru, a nie ich interpretacją oderwaną do całości Nauki Kościoła, której to tendencji liczne przykłady mamy w całym wywiadzie, podważa sam Sobór. Szkoda że Autorowi nie są znane publikacje JE Kardynała Józefa Ratzingera poświęcone tym zagadnieniom. Kilka bezcennych tytułów ukazało się w ostatnich latach, jak "Raport o stanie Wiary", "Sól Ziemi" czy ostatnio "Moje życie". Nie jest to jednak lektura popularna w kręgach elit Postępu. (Na marginesie, jest dla mnie znamienne, że kilka lat temu KAI wysłała Kardynała Ratzingera na emeryturę, oj, chcieliby niektórzy...).

W tym samym akapicie mamy szereg kolejnych niezręczności. Jak na Ekumenistę, nazwanie Braci Odłączonych z Bractwa Świętego Piusa X, pogardliwie "lefebvrystami" wskazuje na selektywność tego ekumenizmu. Z kolei zdanie o "przerażonych ludziach w okopach Św. Trójcy" sugeruje skłonności ku protestantyzmowi. Zdaje się to potwierdzać przytoczenie tak teraz powszechnie reklamowanej luterańskiej wspólnoty z Taize w kontekście odradzania się Kościoła Francji. Oczywiście nie mówi się nic z jakiego powodu Kościół musi się tam odradzać. Co do drugiego zwiastuna tegoż odrodzenia, "Mnichów Jerozolimskich z Paryża", to takich akurat we Francji nie spotkałem, spotkałem natomiast żywy Kościół, w tym wielu młodych ludzi, bardzo pobożnych których cześć dla Najświętszego Sakramentu można stawiać na wzór pobożnym ponoć Polakom, którzy z braku kolejek w sklepach ustawiają się ostatnio w kolejki do Komunii, bo tak jawi się komuś postępowo i pokorniej niż na kolanach. "Postępowe" sekciarstwo propaguje u nas też skłony w miejsce przyklęknięć, na co nabiera się wiele osób, bo to przecie "elita" – zapomina się jednak, że samozwańcza. Tylko, że tych zjawisk "posoborowa opcja" Profesora nie jest łaskawą zauważać.

W postępowych wystąpieniach obowiązkowe jest podkreślenie, że Kościół musi przechodzić "od tzw. środków bogatych do ubogich". Oj przechodzi, już nawet minął i zdaje się pogrążać w środkach wręcz dziadowskich. Tak zwany "katolicyzm gitarowy" jest tego dobitnym przykładem, szczególnie wszelkiego rodzaju "muzyczni oprawcy" w stylu "diakonii muzycznych" pewnego wielce oświeconego ruchu młodzieżowego, ale to już materiał na osobny artykuł, choć zjawiska wywodzą się z tego samego "posoborowego" sposobu myślenia o Kościele. Dla mnie ta właśnie tandeta i profanacja jest wizytówką tytułowego "kościoła posoborowego".

Niekwestionowaną perełką wywiadu jest teza, że masoneria powstała jako reakcja na "sprawy na pewno złe w Kościele" do których Autor łaskaw był zaliczyć działalność Inkwizycji (świętej już mu przez gardło nie przeszło), "fizyczne niszczenie heretyków". Jednocześnie dla masonerii Autor wykazuje dużo zrozumienia i ciepła sugerując iż "po Soborze... mówi się nawet 'bracia masoni' ". Słyszałem już wiele podobnych niedorzeczności. Z braku miejsca zaleciłbym kolejną lekturę. Z tym wszystkim rozprawia się Vittorio Messori w książce o nieco przewrotnym tytule "Czarne karty Kościoła". Cały arsenał broni stosowanej przez "szermierzy postępu" walczących od kilkuset lat z katolickim "ciemnogrodem" został przez cenionego także przez Ojca Świętego autora zamieniony w złom.

Kolejny punkt wywiadu, w którym Autor dopatruje się pozytywów w New Age, tej emanacji doktryny masońskiej dla maluczkich wspominam już tylko dla porządku.

Całość zajęła pełne dwie strony Naszego Dziennika. Znamienne, że po tej publikacji nie ukazał się żaden głos krytyczny. Czyżby nikt nie chciał narazić się "Uznanym Autorytetom"? Ja sam, wstępną, pisaną na gorąco wersję tego tekstu wysłałem w formie listu do redakcji, choć wierzę, że Kościół się obroni, prowadzi Go sam Zbawiciel, lecz naszym serdecznym obowiązkiem jest troska o Jego chwałę, nie możemy bowiem kochać Boga Ojca nie kochając Matki Kościoła. Wrzask autorytetów (nie)moralnych z gazet złych wyborów czy tygodników pospolitych propagujących karykaturalny obraz katolicyzmu można i trzeba odpierać w imię prawdy i w przekonaniu, że kłamstwo raz ujawnione traci swą niszczycielską moc. Szkoda tylko, że Nasz Dziennik dał się wciągnąć w serię artykułów, z którymi z racji oczekiwań czytelników nie powinien mieć nic wspólnego. Oprócz omawianego wywiadu, wspomnieć trzeba próbę gloryfikowania margrabiego Wielopolskiego, czy radosne reportaże z imprez spod znaku Taize. Ale to już inna historia. Szczęśliwie w sprawie Wielopolskiego ukazała się wspaniała riposta Profesora Roberta Nowaka.

Jan Witold Kiszkurno.

były pasjonista, mąż byłej urszulanki krytykuje biskupów...

Profesor filozofii, Wincenty Giegerich, były pasjonista (porzucił zakon w 1977 roku, a następnie ożenił się z koleżanką z uczelni, byłą siostrą urszulanką), wykładowca filozofii i stosunków rodzinnych na wielu katolickich uczelniach w USA popełnił był niedawno felieton w jednej z amerykańskich lokalnych gazet.
Krytykuje w nim oświadczenie biskupów ze stanu Kentucky, którzy 10 maja wyrazili swoje poparcie dla proponowanej poprawki do konstytucji USA, która ma ostatecznie określić małżeństwo jako "ustanowiony przez Boga związek mężczyzny i kobiety", co raz na zawsze uniemożliwi ustanawianie stanowego prawa zezwalającego na "małżeństwa osób tej samej płci. Giererich pisze: jako osoba świecka, jako rzymski katolik o orientacji heteroseksualnej jestem głęboko zasmucony tym oświadczeniem mojego Kościoła.

Profesor dalej pisze: Biorąc pod uwagę 19 lat mojego życia w heteroseksualnym małżeństwie oraz moje obserwacje wielu związków homoseksualnych, w których żyje wielu moich znajomych czy krewnych sugeruję, że małżeństwo cywilne może byc równie dobrze zdefiniowane, jako świadomy i celowy stały związek pomiędzy dwoma osobami, które wolnie, zdolnie i świadomie zgadzają się na wspólne pożycie w miłości i szacunku.

Przyznam, że wielce ważna i godna szacunku jest prokreacyjna funkcja wielu związków małżeńskich. Mam nadzieję, że my wszyscy, jako społeczeństwo, jestesmy gotowi aby zaakceptować fakt iż nie wszystkie pary małżeńskie muszą stać się rodzicami oraz to iż bycie dawcą życia oznacza o wiele więcej niż po prostu sam fakt prokreacji. Nawet jeśli chodzi o opiekę rodzicielską można podnosić iż dzieci zaadoptowane przez pary lesbijskie, biorąc pod uwagę iż macierzyństwo gra ogromną rolę we wczesnym rozwoju dziecka, mogą być bogatsze emocjonalnie z powodu posiadania dwóch matek. (...) Jeśli chodzi o mnie, znalazłem w życiu małżeńskim tyle ubogacających doświadczeń, iz chciałbym się nimi nadal dzielić ze wszystkimi parami, niezależnie od ichorientacji seksualnej. Małżeństwa homoseksualne nie stanowią zagrożenia dla mojego małżeństwa. Naprawdę, zaangażowanie i wierność wielu związków homoseksualnych stanowią ogromną inspirrację zarówno dla mnie, jak i dla mojej żony. Dlatego mam nadzieję iż biskupi przemyślą jeszcze swoje destrukcyjne stanowisko w tej sprawie.

Cóż dodać... Dodam jeszcze kilka słów, które prof. Giegerich napisał na stronie wspomnieniowej pasjonistów:

Moja żona i ja należymy do parafii św. Leonarda, około dwa bloki od naszego domu. Niedawno zostałem wybrany do rady parafialnej ale odmówiłem, gdyż wolę zachować swobodę bycia i wypowiedzi, ponieważ od czasu do czasu muszę być adwokatem lokalnej opozycji broniąc takich "nieortodoksyjnych" poglądów, jak kapłaństwo kobiet i żonaci kapłani, akceptowanie par homoseksualnych itp.

Pełne kościoły w mieście Linz!

Na stronie internetowej naszej ulubionej Diecezji Linz (Austria) znaleźliśmy pełną radości informację zatytułowaną: Pełne kościoły w mieście Linz!

Zgodnei z powyższą informacją, w piątkowy (9.6.2006) wieczór 15 linzeńskich kościołów zostało odwiedzonych przez prawie 10.000 osób. Oczywiście publiczność (bo wiernymi ich nie nazwę) nie przyszła na Mszę świętą. Po prostu po raz kolejny dla gawiedzi urządzono wieczór rozrywkowy pod tytułem "Długa Noc Kościołów".

oto kilka wyjątków z oficjalnego programu imprezy oraz zdjęć pochodzących z serwisu diecezjalnego:

Katedra NMP w Linz
Nieszpory ekumeniczne z udziałem starokatolików, baptystów, ewangelików, metodystów, koptów, rumuńskich pawosławnych, serbskich prawosławnych oraz katolików.


ścianka wspinaczkowa przed katedrą w Linz



Bp Schwarz rozmawia z młodzieżą katolicką, protestancką i prawosławną o "marzeniach Kościoła"



Od lewej: proboszcz katedry ks. Maksymilian Strasser (fajna sutanna), red. Haiden, i rysownik-karykaturzysta Gerhard Haderer dyskutują w katedrze o stosunku Kościoła do krytyki.


Pan Haderer jest znany ze swoich bluźnierczych ilustrowanych broszurek o "życiu Jezusa" - mała próbka poniżej. Naprawdę nie rozumiem, po co zaprasza się takiego prymitywa i troglodytę do katolickiej katedry, aby z nim "dyskutować"?

Wniebowstąpienie Jezusa


Jezus pomaga swojemu tatusiowi w warsztacie (jak widać po układzie cieni - siedząc wysoko na półce, służy jako źródło oświetlenia przy pracy)


Jezus na jeziorze Genezaret (pływa sobie na desce surfingowej)

Ostatnia Wieczerza (komentarz chyba zbyteczny)

wtorek, 6 czerwca 2006

W czasie deszczu dzieci się nudzą

Jak donosi serwis kath.net, w minioną sobotę w parafii św. Mikołaja w Oberndorfie (Górna Szwabia, diecezja augsburska) bp Walter Mixa odprawił nabożeństwo ekspiacyjne. Za co chcieli odpokutować zgromadzeni? Ano za to, iż kilka dni wcześniej dwoje dzieci wyciągnęło sobie z niezabezpieczonego tabernakulum puszkę z konsekrowanymi hostiami i zeżarło ze sto sztuk. Dzieci zeznały, że uczyniły to z nudów. Policja wyklucza motywy satanistyczne.

Cóż, w Polsce (w Nowogardzie) dzieci nudząc się podczas Mszy świętej podpalają pajęczyny, od których zajmują się śmieci, papiery i - w końcu - cały kościół. W Niemczech - otwierają tabernakulum i wyjadają konsekrowane Hostie. W sumie - nie ma się co dziwić. Skąd trzynastoletnia dziewczynka z Nowogardu (która jest już wystarczająco dorosła, aby np. założyć konto w banku) ma wiedzieć, co to jest Msza święta, skoro na religii słyszy w kółko tylko o tym, że Jezus ją kocha? Kto niemieckim dzieciom ma powiedzieć, że to małe, okrągłe, to Ciało Chrystusa, a nie czipsy, skoro widzą co niedziela, jak pani Hedwig z panem Dieterem częstują tymi "czipsami" wszystkich naokoło, wręczając je do rąk? Ciekawe, kiedy ostatnio parafia w Oberndorfie przeżywała adorację Eucharystyczną, a wierni podczas niej klęczeli na oba kolana?

Czym się różni prezbiterstwo posoborowe,,,

...od kapłaństwa?

Na podstronie diecezji Springfield, poświęconej powołaniom kapłańskim i zakonnym możemy znaleźć ciekawe FAQ (odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania). Może kilka cytatów:

1. Czym zajmuje się ksiądz przez cały dzień?
Są to sprawy tak różne i tak złożone, że możemy służyć tu wyłącznie małą próbką. Modlitwa, praca i odpoczynek - wszystkie są niezbędne dla zdrowego życia. Staramy się odnaleźć stosowne proporcje tych składników - ale nie zawsze się nam to udaje. W zakresie pracy (duszpasterstwo), wielu z nas ma jedno główne zajęcie, jak nauczanie, posługa w parafii, praca społeczna czy praca w szpitalu - w określonych godzinach i z przewidywalnymi wymaganiami. Te nieprzewidywalne są równie interesujące i pełne wyzwań. Koncentrują się one wokół potrzeb ludzi: chorych, starszych, złych, zranionych, głodnych, uwięzionych, podekscytowanych, szczęśliwych. Dzielimy się z nimi naszym zrozumieniem, zachętą, pomocą i wsparciem. Śmiejemy się, płaczemy i odczuwamy razem z nimi. Takie wydarzenia są zarazem bolesne i wynagradzające, osłabiające i wzmacniające.

2. Jak istotna jest modlitwa w życiu kapłana?
(...) Ponieważ modlitwa jest bardzo istotna, większość księży spędza dziennie około dwóch godzin na modlitwie. Część czasu na Mszę świętą, część na wspólna modlitwę z innymi, a część na osobiste czytanie i cichą kontemplację (...)

5. Czy ludzie zachowują się inaczej, jeśli wiedzą, że jesteś księdzem?
Niektórzy ludzie traktują nas inaczej, ponieważ jesteśmy księżmi. Jest to zasmucające. Nie chcemy, aby obdarzano nas szacunkiem albo odrzucano tylko z powodu naszego kapłaństwa, ale aby zwracano uwagę na to kim jesteśmy, jako poszczególne osoby.

20. Czy księża mogą umawiać się na randki?
Nie, ponieważ randka jest rozumiana jako środek prowadzący do mażeństwa, a my - jako celibatariusze - nie planujemymałżeństwa. Jakkolwiek możemy mieć - i mamy - przyjaciół płci przeciwnej.

29. Czy myślisz, że jesteś kimś stojącym ponad osobami świeckich?
Nie. Księża nie są kimś "lepszym" od wiernych świeckich. Wszystkie powołania są darem Boga i mają równą wartość.

32. Jaka jest przyczyna obecnego spadku powołań kapłańskich?
Przypisanie zmniejszającej się liczby osób chcących zostać kapłanami jednej prostej przyczynie byłoby nierzeczywistym uproszczeniem. Przyczyn jest wiele i są one złożone. Niektóre czynniki to szybkie tempo przemian otaczającego nas świata, niechęć wielu osób do osobistego poświęcenia, niezrozumienie zmian w kapłaństwie dokonanych w ostatnich latach oraz powstanie wielu możliwości zostania szafarzem sakramentów i sakramentaliów - obecnie dostępnych również dla osób żyjących w związkach małżeńskich. Innym powodem może być fakt iż Boże wezwanie rzadko jest głośnym rykiem, a znacznie częściej jest cichym szeptem. Nasze życie w obecnych czasach jest często zabiegane i hałaśliwe, prawdopodobnie zbyt hałasliwe, aby zrozumieć i usłyszeć Boga, który nas wzywa. Właśnie dlatego prosimy o kontakt z nami, jeśli masz odczucie, że kapłaństwo jest właśnie tym, do czego wzywa Cię Bóg. Razem będziemy w stanie przedrzeć się przez ten szum życia i odczytać Boży plan przeznaczony dla Ciebie.


Cóż dodać w ramach komentarza?
Najlepiej będzie chyba zacytować bł. Jana XXIII, który w swojej wspaniałej encyklice Sacerdotii nostri primordia, poświęconej patronowi proboszczów, św. Janowi M. Vianneyowi napisał między innymi:


Dzisiejszym kapłanom, którzy niekiedy zwykli wynosić skuteczność działalności zewnętrznej ponad słuszną miarę i tak łatwo z własną swoją szkodą hołdują ruchliwości w posłudze, jakże na czasie, jakże zbawiennym jest przykład nieprzerwanej modlitwy ze strony tego męża, który całkowicie pogrążył się w zaspakajaniu potrzeb dusz! "Co nam kapłanom przeszkadza w zdobyciu świętości - mówił Proboszcz z Ars, to brak refleksji. Mamy wstręt odwracać duszę od rzeczy zewnętrznych. Nie wiemy co prawdziwie należy czynić. Nam potrzeba skupionej refleksji, nieustającej modlitwy, ścisłego zjednoczenia z Bogiem". Jak wynika z świadectw o jego życiu, trwał on w stanie stałej modlitwy, z którego żadną miarą nie zdołały go wyprowadzić ani trud spowiadania ani inne obowiązki pasterskie. (...) To zaś ścisłe zjednoczenie z Bogiem najbardziej sprawiają i chronią różne praktyki kapłańskiej pobożności, z których kilka, większego jest znaczenia. Kościół przepisał je światłymi normami zwłaszcza codzienne odprawianie rozmyślania, pobożne nawiedzanie Najświętszego Sakramentu, odmawianie różańca maryjnego, staranny rachunek sumienia (can. 125). Do odmawiania codziennie brewiarza kapłani są zobowiązani na mocy poważnego obowiązku (gravi officio) przyjętego wobec Kościoła (can. 135).Może z powodu zaniedbania jednej z tych norm kapłani często stają się ofiarami wiru rzeczy zewnętrznych, powoli jałowieją wewnętrznie, a wreszcie oczarowani, niestety, ułudami doczesności, popadają w ciężkie niebezpieczeństwo, gdy już są pozbawieni jakiejkolwiek broni duchowej. (...) Niechaj wszakże nigdy nie ujdzie pamięci, że główna forma eucharystycznej modlitwy dokonuje się i zawiera w świętej ofierze ołtarza. Trzeba na to szczególnie nalegać, Czcigodni Bracia, ponieważ chodzi tu o jeden z istotnych aspektów kapłańskiego życia, o niezmiernej wadze...

Jego poprzednik, papież Pius XI w encyklice Ad Catholici Sacerdotii Fastigium pisał o ustanowieniu Najświętszej Ofiary i sakramentu kapłaństwa: Jasno wynika stąd niewypowiedziana dostojność kapłana katolickiego, który posiada władzę nad Ciałem Jezusa Chrystusa i cudownym sposobem sprowadza go na ołtarze oraz rękami niejako Zbawiciela Bożego składa wiecznemu majestatowi Boga nieskończenie miłą mu ofiarę. "Są to rzeczy zadziwiające", woła słusznie św. Jan Chryzostom, "zadziwiające i niepojęte" (...) Spośród wielu władz, które kapłan ku dobru mistycznego ciała Jezusa Chrystusa posiada, zamierzamy się rozwieść dłużej nad jedną, wymienioną już wyżej; mamy na myśli ową władzę, "której - aby przytoczyć zdanie św. Jana Chryzostoma - Bóg nie udzielił ani aniołom, ani archaniołom" (O kapłaństwie, ks. III, 5), mianowicie władzę odpuszczania grzechów: "których odpuścicie grzechy, są im odpuszczone; a których zatrzymacie, są zatrzymane" (Jan XX, 23). Pełna tajemniczej grozy jest ta władza i tak Bogu tylko właściwa, że nawet pycha ludzka musiałaby odrzucić możliwość powierzenia jej ludziom: "Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie sam Bóg?" (...) Olbrzymia jest zatem, Czcigodni Bracia, godność kapłańska. Szczytnego jej blasku nie zaciemnią opłakane i pożałowania godne przewiny nielicznych kapłanów z ułomności natury ludzkiej spełnione. (...) Należy jeszcze nadmienić, że kapłan niebezpieczną bardzo popełnia pomyłkę, jeśli pod wpływem źle pojętej gorliwości zaniedbuje własne uświęcenie, a wszystkie swe siły poświęca prawom zewnętrznym, choćby najlepszym swego posłannictwa. (...)

Ciekawe, czy w bibliotece kurii diecezjalej w Springfield mają powyższe encykliki? Może podpierają któreś z chybocących się regałów?

Autorzy tego FAQ uzyskali dodatkowo niezamierzony efekt komiczny podając jako jedną z przyczyn braku powołań - powstanie wielu możliwości zostania szafarzem sakramentów i sakramentaliów - obecnie dostępnych również dla osób żyjących w związkach małżeńskich. Jeśli spojrzymy na statystyki diecezji Springfield zauważymy, że liczba stałych diakonów wzrasta niewiele wolniej niż spada liczba kapłanów. A więc autorzy mają rację! Przynajmniej jedna kuria diecezjalna jest szczera i potrafi zauważyć zawiązek przyczynowo-skutkowy. Gratulujemy odwagi.