Tygodnik Powszechny opublikował niedawno wywiad z o. Marcinem Lisakiem OP, który aktualnie przebywa w Irlandii służąc tamtejszym katolikom. Oto co ciekawsze wyjątki z tekstu:
Irlandzki katolicyzm ogromnie zmienił się w ostatnich kilkunastu latach. Kościoły opustoszały, społeczno-polityczny wpływ Kościoła prawie zanikł. Wielu mówi o poważnym kryzysie. Widać jednak w tym doświadczeniu pozytywne czynniki, jak chociażby spadek poziomu klerykalizacji i większą aktywność wiernych. W porównaniu do reszty Europy, ilość duchownych pracujących nad Odrą i Wisłą jest ogromna. Polscy księża sprawiają jednak wrażenie niezastąpionych; trudno nie odnieść wrażenia, że Kościół to... oni. Czy jednak kapłani muszą zajmować się tak wieloma sprawami? Budowanie kościołów, finanse parafii, zbieranie tacy, rozdawanie komunii św., odwiedzanie chorych, to w Irlandii zadanie dla wszystkich wiernych. W naszym dominikańskim kościele Polacy z powodzeniem sami zadbali o oprawę muzyczną Mszy, koszyk krąży po kościele, a ministranci pomagają w udzielaniu komunii św. z kielicha. W wielu diecezjach irlandzkich zaczyna brakować kapłanów...
Ja nie rozumiem o. Lisaka. Po co powołania kapłańskie, skoro "spada poziom klerykalizacji", a duszpasterstwo to "zadanie dla wszystkich wiernych"? Kupić kapłanowi rower, niech jego działalność ograniczy się do wypowiadania formuły konsekracji i może jechać dalej, do sąsiedniej parafii, albo wprowadzić jeszcze konsekrację przez internet i będzie git.
Jak to w Kościele Posoborowym.