poniedziałek, 29 stycznia 2007

Katolik - co to właściwie dzisiaj oznacza?

Czy zwróciliście uwagę iż słowo "Katolik" nie posiada już jednego, konkretnego znaczenia? Zauważcie, że przed Drugim Soborem Watykańskim, słowo "Katolik" było jednoznaczne i wszyscy wiedzieli, co dokładnie ono oznacza. Katolikiem nazywano człowieka, który wierzył we wszystko, czego naucza Kościół, bierze udział w niedzielnej Mszy świętej i jest posłuszny Ojcu świętemu i swojemu biskupowi. Oczywiście, i wtedy byli tacy, którzy niezbyt przestrzegali powyższych reguł, ale przynajmniej 99% wierzyło tak samo i w to samo.

Wiele osób, nadal uważających się za Katolików, obecnie odrzuca podstawowe elementy doktryny katolickiej i nauczania moralnego, jak np. nieomylność papieską, Rzeczywistą Obecność Pana Boga w Najświętszym Sakramencie, ofiarny charakter Mszy świętej, Bóstwo Jezusa Chrystusa, jako drugiej Osoby Trójcy Przenajświętszej; albo fakt iż antykoncepcja, aborcja czy homoseksualizm to grzechy śmiertelne, itd.

Poważną konsekwencją tego "fenomenu" jest fakt, iż słowo "Katolik" jest obecnie określeniem nad wyraz wieloznacznym, ma ono różne znaczenie dla różnych osób. Jeśli więc ktoś mówi wam iż "jest Katolikiem", nie będzie głupie spytać się go, aby sprecyzował, do której "odmiany" Katolików się zalicza.

Nie znam wszystkich "rodzajów" czy "odmian" Katolików, ale oto kilka z nich, które przychodzą mi do głowy: Ortodoksi (czyli: wierni nauczaniu Kościoła), tradycjonaliści (czyli: liturgia i Msza św. tylko po łacinie), liberałowie/postępowcy (czyli: kawiarenka "katolicyzm" - dla każdego coś miłego), marksiści, przedsoborowcy, soborowcy, indyferentyści, sedewakantyści (czyli: Pius XII ostatnim legalnym papieżem), lefewryści (członkowie i sympatycy Bractwa św. Piusa X), itd. Co najdziwniejsze - oni wszyscy nazywają się "Katolikami". Ale ich postawę można w pewnym stopniu usprawiedliwić tym, iż od wielu dziesięcioleci władze Kościoła tolerowały i tolerują nadal wszelkie odstępstwa, nieposłuszeństwa i herezje.

Od kiedy w 1965 r. zakończono Drugi Sobór Watykański, w Kościele katolickim panoszy się totalny brak dyscypliny. Każdy robi głównie to, co lubi, a żadna z władz Kościoła nie czyni niczego, aby się temu trendowi przeciwstawić. Nie jestem odosobniony w tym przekonaniu - słyszałem podobne słowa na wykładzie jednego z kardynałów, wygłoszonym w sali hotelowej, 200 jardów od Watykanu. Wśród wielu błędów, jakich dzisiaj swobodnie naucza się na katolickich uniwersytetach i w seminariach, prawdopodobniej najbardziej szkodliwym jest zachęcanie młodych ludzi do stosowania zasad "etyki sytuacyjnej", pewnej odmiany konsekwencjalizmu
(przeciwieństwa pryncypializmu - przyp mój - Dextimus). Jest to moim zdaniem jedna z przyczyn tego iż obecnie mamy tak wielu homoseksualistów wśród duchowieństwa i tak wiele spraw sądowych o molestowanie nieletnich.

W Kościele katolickim przez ostatnie 40 lat możemy zauważyć ziejącą przepaść między tym, czego Kościół naucza i sposobem, w jaki rządzi i jest rządzony. Nauczanie jest z reguły spójne z przeszłością, ale rządy - już nie. Kościół został zaatakowany przez współczesnego ducha demokratyzacji, czego wynikiem jest iż osoby posiadające władzę bardzo niechętnie podejmują jakiekolwiek decyzje lub wydają polecenia, jeśli uprzednio nie otrzymają stosownego zalecenia wyprodukowanego przez jakiś komitet czy komisję.

To nie jest sposób, w jaki działał św. Paweł. Nie wierzycie? Poczytajcie jego listy pasterskie i ostrzeżenia przed fałszywymi nauczycielami. To nie jest sposób, w jaki rządzili bł. Pius IX, Leon XIII, św. Pius X, Pius XI albo Pius XII. To byli szefowie, przełożeni pełną gębą i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Moderniści byli ekskomunikowani, a osoby nieposłuszne były karane. Np. pewien kardynał jezuita sprzeciwił się Piusowi XI w latach 20-tych XX wieku i papież odebrał mu czerwony kapelusz i zdegradował go z powrotem do statusu zwykłego kapłana
(mowa zapewne o ks. Ludwiku Billot SJ zmuszonym do rezygnacji w 1927 r. - przyp. mój - Dextimus).

Nie wiem, gdzie leży rozwiązanie powyższego problemu, ale wydaje mi się iż silne i sprawiedliwe sprawowanie władzy papieskiej i biskupiej oraz wymaganie posłuszeństwa i ortodoksji powinno przywrócić sprawom ich właściwe miejsce. Ci, którzy już nie wierzą w to, co Kościół do wierzenia podaje, powinni być zmuszeni do uznania iż już nie są prawdziwie Katolikami i że sprawą elementarnej uczciwości i honoru jest dla nich opuszczenie Kościoła, gdyż Katolikami są jeno z nazwy; w rzeczywistości są protestantami, agnostykami lub kimś jeszcze gorszym.

I wcale nie potrzeba żadnych nowych przepisów i praw. Mamy setki z nich, które nie są wprowadzane w życie, np. obowiązek noszenia odpowiedniego stroju duchownego przez kapłanów i zakonników albo obowiązek wykładu całej nauki katolickiej, jaką możemy znaleźć w katechizmie. Jeśli władze Kościoła choćby zaczną wdrażać swoje własne prawa i wymagać stosowania własnych przepisów, w ciągu kilku lat słowo "Katolik" znowu zacznie znaczyć jedno i każdy będzie wiedział, co ono właściwie oznacza. Powinno to również wyeliminować obecny zamęt w Kościele katolickim.

o. Kenneth Baker SJ
redaktor naczelny
Homiletic & Pastoral Review
Styczeń 2007