...liturgia tradycyjna przez swój obiektywizm formy, który (...) aktualizowany przez kapłana staje się aktem miłosnej czci, rzeczywiście otwiera na Boga, w Jego inności a jednocześnie bliskości, daje doświadczenie dostępu do Świętości. Trudno to ująć inaczej niż przez kategorię doświadczenia, która jest obciążona subiektywizmem, jednak znowu nie chodzi mi o jakieś niezwykłe stany, raptusy czy pobudzenia (tfu, tfu). Raczej, jak nazywa to Bernard McGinn, o świadomość obecności Boga, coś obejmującego i rozum i emocje, i umysł i serce, integrujące te sposoby doświadczania i poznania.
Druga dotyczy chorału i tyleż słynnego, co patrząc przez pryzmat ogólnokościelnej praktyki pustego frazesu, że jest on pierwszym śpiewem Kościoła. Słuchając i czasem próbując nieudolnie włączać się w śpiewy Wigilii uświadomiłem sobie z dużą mocą, że ten śpiew to jest coś, co za pośrednictwem Kościoła i tradycji (tudzież tradycyj)dostaliśmy od Boga niejako w darze. Dlatego kwestia obecności chorału w liturgii, albo raczej liturgii chorałowej nie jest sprawą tylko uznaniowego wyboru muzycznej stylistyki, lecz - że pozwolę sobie na sformułowanie radykalne - ostatecznie być albo nie być muzyki liturgicznej a może nawet samej liturgii. A na pewno ich teologicznej adekwatności, właściwości, logiko-latreiczności czy jak to jeszcze nazwać. Zdanie o chorale jako pierwszym śpiewie Kościoła często rozumie się jako "wzniosłe" prawo przypominające cenną ale praktycznie już martwą i niepotrzebną spuściznę dawnych wieków (niektórzy może dodają tu: "ciemnych" i spluwają przez lewe ramię). Tymczasem ono mówi po prostu o tym, że tak naprawdę nie musimy już szukać jakichś niesamowitych właściwych środków wyrazu dla modlitwy, że wszystko już dostaliśmy, trzeba to po prostu rozpakować. Dopóki tego nie zrobimy będziemy skazani na "wieczny powrót" przesytu i wypalenia...
środa, 29 czerwca 2011
wszystko już dostaliśmy, trzeba to po prostu rozpakować
czyli dr Tomasz Dekert o liturgii tradycyjnej i okołotradycyjnej. Polecam!