10 lutego 2015 02:49
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Szanowna Redakcjo!
Na wstępie, chciałbym serdecznie podziękować za prowadzenie Breviarium. Dzięki Państwu i Stronie, odzyskuję wiarę w to, że są jeszcze Ludzie Myślący, a przede wszystkim Wierzący w to, co się dokonuje podczas Mszy Świętej.
Uznałem, że powinienem podzielić się z Państwem moimi przeżyciami i przemyśleniami odnośnie obecnego sposobu sprawowania NOMu w mojej parafii.
Pochodzę z południowo-wschodniej Polski. Większość kościołów jest u nas przedsoborowa w swej architekturze (i Bogu niech będą za to dzięki!), chociaż modernizacja postępuje. Mimo wszystko, kiedy kolega pokazał mi Państwa stronę to załamałem ręce. W ciągu ostatniego tygodnia przewertowałem posty wstecz aż do 2009 roku i mam wrażenie, że żyłem w innym świecie. Nie miałem o tym wszystkim pojęcia!
Nie miałem pojęcia, że w Kościele Katolickim istnieją "nadzwyczajni" "szafarze", albo że można przyjmować Komunię do ręki! Kiedy patrzę na filmy i zdjęcia to przedstawiające, to odczuwam głęboki niesmak. Dziękuję, że otwieracie oczy. Dzięki Państwu, będę teraz czujny jak pies podwójny!
Ale przechodząc do sedna. Chciałem podzielić się kilkoma uwagami a propos Kościoła warszawskiego. Przyjechałem na studia kilka lat temu i pierwszą moją parafią tutaj była parafia ojców Bonifratrów na Nowym mieście. Kościół znalazłem łatwo (bo mieszkałem po drugiej stronie ulicy), natomiast wnętrze... Użyłem (na moje nieszczęscie) pierwszych drzwi po lewej i nie rozejrzałem się w bok (głupi ja, człowiek z prowincji, nie wyrobiłem sobie nawyku kręcenia głową na boki po wejściu do Świątyni) i zamiast skręcić do właściwego przedsionka wszedłem do... No właśnie, do czego?
Otóż był to jasno oświetlony korytarz, wąski, z obitymi czerwonym pluszem stylizowanymi ławkami pod ścianami i właściwie tyle. Na pierwszy rzut oka prowadził donikąd. Ale w środku stali ludzie i zobaczyłem głośniki więc stanąłem z nimi. Jedyne, co dane mi było zobaczyć poza wspomnianym korytarzem, to drzwi do toalety i pokoju do przewijania niemowląt. I ten to widok towarzyszył mi przez resztę mojej pierwszej Mszy w Warszawie. Jak się później zorientowałem (za któryś razem) korytarz nie był ślepy i prowadził od lewej strony do prezbiterium, ale na szczęście za tydzień znalazłem drogę do nawy głównej i więcej w korytarzu stać nie musiałem.
Za rok zmieniłem miejsce zamieszkania i przynależałem do parafii pw. Zesłania Ducha Świętego na Bielanach. Pod względem liturgicznym nie mam jej nic do zarzucenia, poza tym jedynie, że kościół jest architektoniczną porażką - garażem. A kolega, rodowity Warszawiak, który akurat należał do tej samej parafii, powiedział, że przezywają go "Malbork". I zupełnie się temu nie dziwię.
Tutaj wtrącenie. Z kościołów, które nie były moimi parafialnymi, byłem raz w kościele oo. Marianów na warszawskich Stegnach. Primo - wnętrze jest jednym z najtragiczniejszych przykładów posoborowia, jakie mi dane było oglądać. Secundo - wygląd wyglądem, ale akustyka... Przy najszczerszych chęciach, jedyne co słyszałem to był jeden wielki szum. O akustykę "obiektu" nie zadbał nikt, głośniki były wieszane najprawdopodobniej w drodze losowania i generują jeden wielki harmider. Jeżeli ktoś ma słuch gorszy niż dziecko, zanim dostanie pierwszego iPhona (czyli około zerówki), to szczerze odradzam.
Przejdźmy do creme de la creme. Mój obecny kościół parafialny - parafia Św. Jakuba Apostoła na warszawskim Tarchominie. Za płotem Wyższe Seminarium Duchowne diecezji Warszawsko-Praskiej. Kościół niewielki, ale pięknie gotycki. Jedyne, co jest trochę nie na miejscu w tak pięknym architektonicznie wnętrzu to "stoliczek-nakryj-się", no ale...
Najpierw była jesień. Potem zima... nic nie zapowiadało tego, co będzie mi dane oglądać na wiosnę. Przyszło wiosenne Słońce, zaczęło się robić ładnie, więcej ludzi zaczęło przychodzić na Msze, a kościół jest naprawdę niewielki, więc miejsca w środku na sumie brak. Zatem częstokroć przyszło mi stać przed kościołem.
Przepraszam, ale powiem wprost i kolokwialnie - wierni są rozpuszczeni jak dziadowski bicz! Rozumiem, że dzielnica jest rozległa, że pogoda piękna i wszystko to skłania całe rodziny do wycieczek rowerowych na Mszę, ale zupełnie nie rozumiem powodu, dla którego rodzice pozwalają dzieciom urządzać sobie Tour de Msza. Widok dzieci jeżdzących dookoła kościoła na rowerach jest codziennością. Po czymś, co się nazywało kiedyś cmentarzem.
Proszę o wyprowadzenie mnie z błędu, jeśli się mylę, ale czy nie jest tak, że ziemia na której stawia się kościół jest poświęcona? To po pierwsze. A po drugie, czy skoro to jest "cmentarz", a kościół jest dość stary (konsekrowany w XVI wieku), to czy nie może być tak, że dokoła niego jest ktoś pochowany?
Inny przykład: pani wyprowadza córeczkę (2-3 lata?) przez zakrystię i dziewczynka zaraz przed drzwiami tejże oddaje mocz na "trawnik", "cmentarz" jak zwał tak zwał. W obecności wiernych (bo kościół jest otoczony ludźmi). Mam szczerą nadzieję, że mylę się, co do poświęcenia tej ziemi.
Trzeci przykład. Rzecz dzieje się zaraz przed Podniesieniem. Przez bramę zaczynają wlewać się ludzie. Z rowerami i plecakami. Głównie starsi, ale niektórzy z dziećmi. Myślę sobie: wycieczka. Nie mają kiedy, tylko w trakcie Mszy? Ale zaraz dostrzegam, że mają poprzyczepiane muszle Św. Jakuba. A! Pielgrzymi!
Podniesienie. Klęczę. Przede mną, przechodzą sobie śmiejący się i gawędzący pielgrzymi. Idą. Idą. Idą. Sznureczek ciągnie się aż pod wejście do zakrystii. Tam się grupują. Przy "Ojcze Nasz" czułem się jak słuchacz Radia Wolna Europa w PRLu, a pielgrzymi byli radziecką aparaturą zagłuszającą. Nie mieli najmniejszego zamiaru włączyć się w modlitwę. Może byli innej "denominacji"? Jakie jeszcze "kościoły" chrześcijańskie praktykują pielgrzymki śladami świętych Katolickich?
Ale to nie jedyne aparatury zagłuszające, bo parafia na Tarchominie (nb. nazywanym Tarchominem Kościelnym) opanowała sztukę zagłuszania samej siebie. Otóż za murem kościelnym znajduje się plebania, a w tejże kaplica. Dla zaoszczędzenia czasu (a może dla podwojenia skuteczności modlitewnej!) suma odprawiana w kościele zachodzi pół godziny na Mszę dla dzieci odprawianą w kaplicy. Nie daj Boże stać na dworze, bo słuchając jednocześnie liturgii słowa i Sanctus można dostać kręćka. Naprawdę nie można z jedną Mszą poczekać pół godziny? Argument czysto pragmatyczny dla księży-menedżerów: w ten sposób niewielki parking musi pomieścić "dwie msze", a tak musiałby tylko jedną...
Opisywał tego, co się dzieje na dworze w trakcie Mszy dla dzieci nie będę, bo to już "Sodomia i Gomoria", a może nawet "Soboria i Gomoria". Wszyscy rodzice i dzieci są najwidoczniej pielgrzymami szlakiem Św. Jakuba, bo podniesienie "nie stanowi dla nich zagadnienia" (parafrazując gen. MO z "Rozmów Kontrolowanych"). O ogólnym zachowaniu na Mszy typu: "nie rozmawiać, nie biegać, UCZYĆ DZIECKO JAK NALEŻY SIĘ ZACHOWAĆ" mówić już nie będę. Powiem tylko, że po dwóch latach nie wytrzymałem i napisałem na adres mailowy parafii (bo ja nowoczesne pokolenie jestem i papierowych listów już nie pisuję) sążnego maila z grzecznym porównaniem tego, jak zachowują się wierni w mojej rodzinnej parafii, a jak w tej. I grzecznie poprosiłem księży, żeby może poruszyli ten temat z ambony i przypomnieli wiernym jak się w Domu Bożym i w Boga obecności zachowywać. Odpowiedzi jak dotąd nie dostałem.
Ambona to jeszcze inna para kaloszy. Tutejszy ksiądz proboszcz potrafi w trzech zdaniach (liczyłem!) przejść od KAŻDEJ Ewangelii do tematu gender. Jestem bardzo wdzięczny za ostrzeżenia, które raz (a dobrze!) wziąłem sobie do serca, ale w parafii tej można odnieść wrażenie, że Duch Święty o niczym innym niż gender, dyktując Autorom Natchnionym Biblię, nie myślał. Szkoda, bo moje życie i moja duchowość to nie tylko gender. A to słowo rozbrzmiewa tutaj o wiele częsciej niż nie wiem, pierwsze z brzegu... "Jezus" na przykład?
Sakrament Pokuty - miałem ciężki okres w życiu i, wstyd się przyznać, nagrzeszyłem tak, że spodziewałem się reprymendy jak stąd do Watykanu... Dostałem rozgrzeszenie, zanim skończyłem wymieniać grzechy, a jak się zorientowałem, że przegapiłem moment na znak krzyża, to już byłem "odpukany". Zupełnie bezboleśnie. Tak bardzo, że zwątpiłem w sens spowiedzi usznej.
Ciekawostką inną jest wizyta duszpasterska. Po półtora miesiąca czekania (przegapiłem? przecież mówiliby na ogłoszeniach! przecież byłaby kartka na klatce schodowej!) nabrałem poważnych podejrzeń co do mojego słuchu. Może ksiądz walił do drzwi, a ja nie usłyszałem?
W każdym razie, na wczorajszej Mszy, w czasie ogłoszeń ksiądz zaczął zdanie słowami "Odnośnie wizyty duszpasterskiej" i tu spodziewałem się smutnego podsumowania o tym, ile rodzin księdza nie przyjęło (pewnie i ja, bo nie usłyszałem...). Jakież było moje zdziwienie, kiedy ksiądz powiedział, że w tym roku niestety nie odwiedzili wszystkich z powodu "braku czasu/problemów kadrowych". Jak ktoś bardzo chce, to można się indywidualnie umówić z księżmi. Tzn. tylko z nim, innymi nie. Zatem istnieją parafianie równi i równiejsi. Po jednych ulicach ksiądz chodzi sam, na drugie potrzebuje specjalnego zaproszenia. Cóż. Przeżyję, w końcu to tylko stancja, dobrze, że dom rodzinny pobłogosławiony.
Podsumuję parafię modnym ostatnio wśród młodzieży hasłem: "2/10, nie polecam". Dodam tylko, że czasem wpadają klerycy zza płota. I uczą się jak zrobić z przykościelnego cmentarza substytut parku. Jest nawet trzepak, na którym dzieci nabywają sprawności akrobatycznej!
Niech Państwo robią dalej dobrą robotę i piętnują ad maiorem Dei gloriam całe to niechlujstwo i, przepraszam za wyrażenie - dziadostwo, które z Zachodu przychodzi i u nas się zadomowia. Kościół Domem Pana. Miejscem Świętym. Kropka.
Życząc Bożego Błogosławieństwa i wytrwałości w napominaniu
[- - -]
(personalia do wiadomości Redakcji)
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Szanowna Redakcjo!
Na wstępie, chciałbym serdecznie podziękować za prowadzenie Breviarium. Dzięki Państwu i Stronie, odzyskuję wiarę w to, że są jeszcze Ludzie Myślący, a przede wszystkim Wierzący w to, co się dokonuje podczas Mszy Świętej.
Uznałem, że powinienem podzielić się z Państwem moimi przeżyciami i przemyśleniami odnośnie obecnego sposobu sprawowania NOMu w mojej parafii.
Pochodzę z południowo-wschodniej Polski. Większość kościołów jest u nas przedsoborowa w swej architekturze (i Bogu niech będą za to dzięki!), chociaż modernizacja postępuje. Mimo wszystko, kiedy kolega pokazał mi Państwa stronę to załamałem ręce. W ciągu ostatniego tygodnia przewertowałem posty wstecz aż do 2009 roku i mam wrażenie, że żyłem w innym świecie. Nie miałem o tym wszystkim pojęcia!
Nie miałem pojęcia, że w Kościele Katolickim istnieją "nadzwyczajni" "szafarze", albo że można przyjmować Komunię do ręki! Kiedy patrzę na filmy i zdjęcia to przedstawiające, to odczuwam głęboki niesmak. Dziękuję, że otwieracie oczy. Dzięki Państwu, będę teraz czujny jak pies podwójny!
Ale przechodząc do sedna. Chciałem podzielić się kilkoma uwagami a propos Kościoła warszawskiego. Przyjechałem na studia kilka lat temu i pierwszą moją parafią tutaj była parafia ojców Bonifratrów na Nowym mieście. Kościół znalazłem łatwo (bo mieszkałem po drugiej stronie ulicy), natomiast wnętrze... Użyłem (na moje nieszczęscie) pierwszych drzwi po lewej i nie rozejrzałem się w bok (głupi ja, człowiek z prowincji, nie wyrobiłem sobie nawyku kręcenia głową na boki po wejściu do Świątyni) i zamiast skręcić do właściwego przedsionka wszedłem do... No właśnie, do czego?
Otóż był to jasno oświetlony korytarz, wąski, z obitymi czerwonym pluszem stylizowanymi ławkami pod ścianami i właściwie tyle. Na pierwszy rzut oka prowadził donikąd. Ale w środku stali ludzie i zobaczyłem głośniki więc stanąłem z nimi. Jedyne, co dane mi było zobaczyć poza wspomnianym korytarzem, to drzwi do toalety i pokoju do przewijania niemowląt. I ten to widok towarzyszył mi przez resztę mojej pierwszej Mszy w Warszawie. Jak się później zorientowałem (za któryś razem) korytarz nie był ślepy i prowadził od lewej strony do prezbiterium, ale na szczęście za tydzień znalazłem drogę do nawy głównej i więcej w korytarzu stać nie musiałem.
Za rok zmieniłem miejsce zamieszkania i przynależałem do parafii pw. Zesłania Ducha Świętego na Bielanach. Pod względem liturgicznym nie mam jej nic do zarzucenia, poza tym jedynie, że kościół jest architektoniczną porażką - garażem. A kolega, rodowity Warszawiak, który akurat należał do tej samej parafii, powiedział, że przezywają go "Malbork". I zupełnie się temu nie dziwię.
Tutaj wtrącenie. Z kościołów, które nie były moimi parafialnymi, byłem raz w kościele oo. Marianów na warszawskich Stegnach. Primo - wnętrze jest jednym z najtragiczniejszych przykładów posoborowia, jakie mi dane było oglądać. Secundo - wygląd wyglądem, ale akustyka... Przy najszczerszych chęciach, jedyne co słyszałem to był jeden wielki szum. O akustykę "obiektu" nie zadbał nikt, głośniki były wieszane najprawdopodobniej w drodze losowania i generują jeden wielki harmider. Jeżeli ktoś ma słuch gorszy niż dziecko, zanim dostanie pierwszego iPhona (czyli około zerówki), to szczerze odradzam.
Przejdźmy do creme de la creme. Mój obecny kościół parafialny - parafia Św. Jakuba Apostoła na warszawskim Tarchominie. Za płotem Wyższe Seminarium Duchowne diecezji Warszawsko-Praskiej. Kościół niewielki, ale pięknie gotycki. Jedyne, co jest trochę nie na miejscu w tak pięknym architektonicznie wnętrzu to "stoliczek-nakryj-się", no ale...
Najpierw była jesień. Potem zima... nic nie zapowiadało tego, co będzie mi dane oglądać na wiosnę. Przyszło wiosenne Słońce, zaczęło się robić ładnie, więcej ludzi zaczęło przychodzić na Msze, a kościół jest naprawdę niewielki, więc miejsca w środku na sumie brak. Zatem częstokroć przyszło mi stać przed kościołem.
Przepraszam, ale powiem wprost i kolokwialnie - wierni są rozpuszczeni jak dziadowski bicz! Rozumiem, że dzielnica jest rozległa, że pogoda piękna i wszystko to skłania całe rodziny do wycieczek rowerowych na Mszę, ale zupełnie nie rozumiem powodu, dla którego rodzice pozwalają dzieciom urządzać sobie Tour de Msza. Widok dzieci jeżdzących dookoła kościoła na rowerach jest codziennością. Po czymś, co się nazywało kiedyś cmentarzem.
Proszę o wyprowadzenie mnie z błędu, jeśli się mylę, ale czy nie jest tak, że ziemia na której stawia się kościół jest poświęcona? To po pierwsze. A po drugie, czy skoro to jest "cmentarz", a kościół jest dość stary (konsekrowany w XVI wieku), to czy nie może być tak, że dokoła niego jest ktoś pochowany?
Inny przykład: pani wyprowadza córeczkę (2-3 lata?) przez zakrystię i dziewczynka zaraz przed drzwiami tejże oddaje mocz na "trawnik", "cmentarz" jak zwał tak zwał. W obecności wiernych (bo kościół jest otoczony ludźmi). Mam szczerą nadzieję, że mylę się, co do poświęcenia tej ziemi.
Trzeci przykład. Rzecz dzieje się zaraz przed Podniesieniem. Przez bramę zaczynają wlewać się ludzie. Z rowerami i plecakami. Głównie starsi, ale niektórzy z dziećmi. Myślę sobie: wycieczka. Nie mają kiedy, tylko w trakcie Mszy? Ale zaraz dostrzegam, że mają poprzyczepiane muszle Św. Jakuba. A! Pielgrzymi!
Podniesienie. Klęczę. Przede mną, przechodzą sobie śmiejący się i gawędzący pielgrzymi. Idą. Idą. Idą. Sznureczek ciągnie się aż pod wejście do zakrystii. Tam się grupują. Przy "Ojcze Nasz" czułem się jak słuchacz Radia Wolna Europa w PRLu, a pielgrzymi byli radziecką aparaturą zagłuszającą. Nie mieli najmniejszego zamiaru włączyć się w modlitwę. Może byli innej "denominacji"? Jakie jeszcze "kościoły" chrześcijańskie praktykują pielgrzymki śladami świętych Katolickich?
Ale to nie jedyne aparatury zagłuszające, bo parafia na Tarchominie (nb. nazywanym Tarchominem Kościelnym) opanowała sztukę zagłuszania samej siebie. Otóż za murem kościelnym znajduje się plebania, a w tejże kaplica. Dla zaoszczędzenia czasu (a może dla podwojenia skuteczności modlitewnej!) suma odprawiana w kościele zachodzi pół godziny na Mszę dla dzieci odprawianą w kaplicy. Nie daj Boże stać na dworze, bo słuchając jednocześnie liturgii słowa i Sanctus można dostać kręćka. Naprawdę nie można z jedną Mszą poczekać pół godziny? Argument czysto pragmatyczny dla księży-menedżerów: w ten sposób niewielki parking musi pomieścić "dwie msze", a tak musiałby tylko jedną...
Opisywał tego, co się dzieje na dworze w trakcie Mszy dla dzieci nie będę, bo to już "Sodomia i Gomoria", a może nawet "Soboria i Gomoria". Wszyscy rodzice i dzieci są najwidoczniej pielgrzymami szlakiem Św. Jakuba, bo podniesienie "nie stanowi dla nich zagadnienia" (parafrazując gen. MO z "Rozmów Kontrolowanych"). O ogólnym zachowaniu na Mszy typu: "nie rozmawiać, nie biegać, UCZYĆ DZIECKO JAK NALEŻY SIĘ ZACHOWAĆ" mówić już nie będę. Powiem tylko, że po dwóch latach nie wytrzymałem i napisałem na adres mailowy parafii (bo ja nowoczesne pokolenie jestem i papierowych listów już nie pisuję) sążnego maila z grzecznym porównaniem tego, jak zachowują się wierni w mojej rodzinnej parafii, a jak w tej. I grzecznie poprosiłem księży, żeby może poruszyli ten temat z ambony i przypomnieli wiernym jak się w Domu Bożym i w Boga obecności zachowywać. Odpowiedzi jak dotąd nie dostałem.
Ambona to jeszcze inna para kaloszy. Tutejszy ksiądz proboszcz potrafi w trzech zdaniach (liczyłem!) przejść od KAŻDEJ Ewangelii do tematu gender. Jestem bardzo wdzięczny za ostrzeżenia, które raz (a dobrze!) wziąłem sobie do serca, ale w parafii tej można odnieść wrażenie, że Duch Święty o niczym innym niż gender, dyktując Autorom Natchnionym Biblię, nie myślał. Szkoda, bo moje życie i moja duchowość to nie tylko gender. A to słowo rozbrzmiewa tutaj o wiele częsciej niż nie wiem, pierwsze z brzegu... "Jezus" na przykład?
Sakrament Pokuty - miałem ciężki okres w życiu i, wstyd się przyznać, nagrzeszyłem tak, że spodziewałem się reprymendy jak stąd do Watykanu... Dostałem rozgrzeszenie, zanim skończyłem wymieniać grzechy, a jak się zorientowałem, że przegapiłem moment na znak krzyża, to już byłem "odpukany". Zupełnie bezboleśnie. Tak bardzo, że zwątpiłem w sens spowiedzi usznej.
Ciekawostką inną jest wizyta duszpasterska. Po półtora miesiąca czekania (przegapiłem? przecież mówiliby na ogłoszeniach! przecież byłaby kartka na klatce schodowej!) nabrałem poważnych podejrzeń co do mojego słuchu. Może ksiądz walił do drzwi, a ja nie usłyszałem?
W każdym razie, na wczorajszej Mszy, w czasie ogłoszeń ksiądz zaczął zdanie słowami "Odnośnie wizyty duszpasterskiej" i tu spodziewałem się smutnego podsumowania o tym, ile rodzin księdza nie przyjęło (pewnie i ja, bo nie usłyszałem...). Jakież było moje zdziwienie, kiedy ksiądz powiedział, że w tym roku niestety nie odwiedzili wszystkich z powodu "braku czasu/problemów kadrowych". Jak ktoś bardzo chce, to można się indywidualnie umówić z księżmi. Tzn. tylko z nim, innymi nie. Zatem istnieją parafianie równi i równiejsi. Po jednych ulicach ksiądz chodzi sam, na drugie potrzebuje specjalnego zaproszenia. Cóż. Przeżyję, w końcu to tylko stancja, dobrze, że dom rodzinny pobłogosławiony.
Podsumuję parafię modnym ostatnio wśród młodzieży hasłem: "2/10, nie polecam". Dodam tylko, że czasem wpadają klerycy zza płota. I uczą się jak zrobić z przykościelnego cmentarza substytut parku. Jest nawet trzepak, na którym dzieci nabywają sprawności akrobatycznej!
Niech Państwo robią dalej dobrą robotę i piętnują ad maiorem Dei gloriam całe to niechlujstwo i, przepraszam za wyrażenie - dziadostwo, które z Zachodu przychodzi i u nas się zadomowia. Kościół Domem Pana. Miejscem Świętym. Kropka.
Życząc Bożego Błogosławieństwa i wytrwałości w napominaniu
[- - -]
(personalia do wiadomości Redakcji)