środa, 21 lutego 2007

grzech? a co to takiego?

w Der Dzienniku przeczytać można:

Niepublikowane dotąd, oparte na wywiadach z księżmi, badania na temat grzeszności dr. Wojciecha Pawlika, socjologa moralności z Uniwersytetu Warszawskiego, nie pozostawiają złudzeń: z sumieniem Polaków dzieje się coś bardzo dziwnego. Podczas spowiedzi niewiele mamy sobie do zarzucenia. Wiele grzechów pomijamy, bo nie traktujemy ich jako łamania boskich przykazań. Za to oskarżamy się o złe emocje, które grzechem wcale nie są.

Do tego dochodzi brak poczucia winy. Penitenci rozmowę w konfesjonałach zaczynają bowiem często od zdania: nikogo nie zabiłem, nie zgwałciłem i nie okradłem, albo: wdowa jestem, sama mieszkam, grzechów nie mam... Tymczasem, jak zaznacza dominikanin, o. prof. Jan Kłoczowski z Krakowa, uświadamianie grzeszności nie jest zadaniem kapłana. "Nie jesteśmy od tego, aby miażdżyć ludzi moralnie, ale by pomóc im ocenić się w konkretnej sytuacji" - podkreśla spowiednik z 37-letnim stażem.

Ale jak pomóc się ocenić, skoro penitent nie ma poczucia, że ma na sumieniu grzech? "W takich sytuacjach zamiast rozgrzeszenia, udzielamy mu błogosławieństwa" - mówi abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański. Hierarcha od 51 lat posługuje w sakramencie pojednania.

O. Piotr z Łodzi na "czyste" sumienie ma inną receptę. Uświadamia swoim rozmówcom, że nie dorośli do sakramentu. "Ludzie często nie wiedzą, po co przychodzą do konfesjonału. I nie dotyczy to wcale prowincji, ale również wielkich miast" - mówi dobitnie zakonnik. Według niego, najczęściej pomijane przewinienia to, poza sferą seksualności, kradzieże w internecie, łapówkarstwo, oszukiwanie w podatkach, niebezpieczna jazda samochodem, czy ekologiczne trucie innych. Do "zapomnianych" grzechów dr Pawlik dorzuca jeszcze jeden: unieważnianie Boga w życiu. "Nie ma spowiedzi, w których Polacy obwiniają się ze swoich wątpliwości czy rozterek dotyczących przeżywania wiary" - mówi socjolog i podaje przykład: "70 proc. katolików nie wierzy w istnienie szatana, a to jest przecież podważenie prawd wiary".

Za to - zauważa Wojciech Pawlik - Polacy w konfesjonale wolą przyznawać się do rozterek emocjonalnych, które grzechem nie są... "Jeśli ktoś odczuwa gniew, a nawet nienawiść do swojego krzywdziciela, np. ojca, który stosuje przemoc, to jest to reakcja na doznaną krzywdę, a nie zaplanowane działanie. Mam wrażenie, że ludzie ci nigdy nie odmówili modlitewnego aktu pokuty. Tam jest wyraźnie mowa o grzeszeniu myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem, a nie za pomocą przeżyć" - przypomina ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ks. Dziewiecki - autor książek o inteligencji moralnej - uważa, że takie nieprzemyślane spowiedzi Polaków są poważnym problemem.

"Ludzie nie widzą grzechu tam, gdzie on jest, ale dostrzegają go tam, gdzie go nie ma. W pierwszym przypadku niemożliwe jest więc nawrócenie, w drugim ktoś niepotrzebnie cierpi i traci radość życia" - zwraca uwagę kapłan.

Kapucyn, o. dr Piotr Jordan Śliwiński - założyciel pierwszej w Polsce szkoły dla spowiedników w Krakowie - winą za kryzys sumienia Polaków obarcza m.in. księży. "Wielu Polaków bardzo potrzebuje spowiedzi, bo chce doświadczyć przebaczenia. Zdarza się nierzadko, że przed pójściem do konfesjonału powstrzymuje ich uraz do kapłana, który nie zawsze potraktował ich z należytą otwartością i cierpliwością" - kwituje zakonnik.


Ks. dr Dziewiecki odnosi dobre wrażenie. Wszak Confiteor jest dzisiaj tylko "jednym z wielu rytów pokutnych" do wyboru. I można go zastąpić jedną z wielu bezkształtnych, dialogowanych wyliczanek. Znam kapłanów, którzy Confiteor wcale nie używają. Kto to widział w XXI wieku, żeby się pięścią bić w pierś? Można sobie krzywdę zrobić. I kto wtedy zapłaci za leczenie u specjalisty? Szkoda tylko, że żaden z wypowiadających się kapłanów nie poruszył problemu zastraszającej ilości nieważnych spowiedzi. Skoro ludzie nie wiedzą, po co przychodzą do konfesjonału, skoro nie potrafią rozsądzić we własnym sumieniu, co jest grzechem, a co nie - nierozsądne byłoby podejrzewać, że żałują za swoje postępki, do tego szczerze i mają postanowienie poprawy. Przychodzą z przyzwyczajenia. Bo tak wypada. Nupturienci przychodzą po stempel na karteczce. Bo bez tego "ksiądz im nie da ślubu" (tak, jakby to ksiądz był szafarzem sakramentu małżeństwa). Przychodzą coraz rzadziej. Jeszcze kilka lat posoborowej degrengolady watowanej piosneczkami o Bogu, co to "kocha mnie takiego, jakim jestem" i "Bożej radości" co to "mnie rozpiera" i przestaną przychodzić w ogóle. A odsetek "wiernych" uważających szatana za postać z bajki zbliży się do 100%. I będzie można porąbać konfesjonały na opał tak, jak to się stało w wielu kościołach na Zachodzie - gdzie konfesjonały zastąpiono "pokojami pojednania" wyposażonymi w dwa jednakowe fotele. W sumie jest to logiczne, jeśli się weźmie pod uwagę iż nazwę sakramentu: POKUTA zastąpiono terminem POJEDNANIE. Pokuta wyraźnie wskazuje na MATERIĘ sakramentu, którą jest GRZECH. A skoro ludzie już nie grzeszą, to po co jakaś pokuta? Wystarczy się pojednać, czyli - jak mówi nam Słownik Języka Polskiego - przeprosić jeden drugiego. Pan Bóg ma nas przepraszać??? Wolne żarty...