środa, 10 maja 2006

Mszyczka w języku ndebele

Przed chwilą wróciliśmy z buszu. Dziś środa czyli dzień odwiedzin stacji bocznych. Nasza misja ma ich 23. Jeżdziłem 10 godzin po krzakach (ang. bush). Odwiedziliśmy 4 wspólnoty i odprawiliśmy z Mateuszem 4 Msze. Pierwszy raz odprawiłem dla ludzi Mszyczkę w języku ndebele. W bardzo afrykańskich okolicznościach przyrody: na kamieniu pod drzewem. Ludzie mili, udawali, że rozumieją. Wracając zabraliśmy kupę uczniów wracających ze szkoły. Niektórzy muszą iść codziennie cztery godziny w jedną stronę! Czyli wychodzą do szkoły o czwartej rano! Się tak jedzie i się oczom nie chce wierzyć. Miesiąc temu wszystko było suche. Trochę żółtych liści i wypalona trawa. Teraz jest taka zieleń, że aż to dziwnie wygląda. Nawet śmiesznie trochę, kolory zupełnie przesycone. I wszechłażące krowy grube i szczęśliwe. Na niebie spektakl. Chmury szaleją. Obok siebie prawie czarny granatowy i biały, że w oczy razi. Gdzieś na horyzoncie, na różowym tle, odbywa się dzika burza z piorunami. Aniołki odpowiedzialne za burze w naszej okolicy mają niesamowitą fantazję. No i zapachy. Delikatne ale wszechobecne. Pamiętam jak spadł pierwszy deszcz w tym roku. Jechaliśmy samochodem i Krystian mnie budzi w pewnym momencie. "Czujesz jak pachnie powietrze?" Naprawdę czułem zapach pierwszego deszczu po wielu miesiącach. Przed chwilą wróciliśmy z buszu. Fajnie było.

Mszyczka... Jakże wzniośleńkie określonko Przenajświętszej Ofiarki... I ci wierni, co "udawali, że rozumieją"... I cały Sobór na nic... Swoją drogą ciekawe, kto w rzymskiej Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów opiniował i zatwierdzał przekład Mszału Rzymskiego na język ndebele (o ile wogóle ktoś go zatwierdził)?