sobota, 15 lutego 2014

wysokie obcesy siostry Teresy

wywiad z siostrą dr Teresą Forcades, benedyktynką. Jak widać teologia wyzwolenia (od zdrowych zmysłów i używania rozumu) trafiła już do Europy.
s. tow. dr Teresa Forcades OSB

(wybrane fragmenty)

Mało jest takich zakonnic jak siostra. Liderek zabierających publicznie głos.

Wielu ludzi niewłaściwie pojmuje swoją lojalność wobec Kościoła - jako milczenie.

Może milczą, bo boją się dostać knebel?

Myślę, że dzięki nowemu papieżowi powieją w Kościele nowe wiatry. Już wieją. Watykan orzekł niedawno, że lokalne konflikty powinno się rozwiązywać na miejscu, a nie skarżyć się papieżowi. I dobrze. Papież nie jest centralną agencją kontroli. Poza tym każda osoba należąca do Kościoła ma prawo myśleć, co tylko chce. Nie ma w nim miejsca na mentalną policję.

(...)

Wywłaszczenie prywatnych banków, skrócenie dnia pracy, likwidacja przywilejów politycznych, państwo bez armii. Chce siostra rewolucji?

To nie rewolucja, to zdrowy rozsądek. Ze słowem "rewolucja" jestem ostrożna. Mówię: zrobimy rewolucję, a potem będziemy ją robić od nowa. Nad demokracją trzeba pracować cały czas. Tylko wtedy damy radę stawić czoło nadużyciom kapitalizmu.

Na czym polega problem z kapitalizmem?

To problem natury etycznej. Zwolennicy kapitalizmu przedstawiają się jako obrońcy wolności i definiują ją tak: "Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja". Ta definicja promuje rywalizację i indywidualizm. Jeśli ja chcę więcej, ty będziesz mieć mniej. Wolę definicję anarchistów: "Nie będę wolna, dopóki wszyscy nie będą wolni". Kapitalizm mówi o wolności, ale nigdy w swojej historii nie pracował na rzecz wolności wszystkich, tylko małej uprzywilejowanej grupy. Druga sprawa: zasada maksymalnego zysku. (...)  Chcę systemu, w którym byłoby miejsce dla indywidualnej inicjatywy, ale który opierałby się na współpracy i uniemożliwiał kumulację kapitału w rękach wąskiej grupy. Własność prywatna - tak, ale jeszcze lepiej zbiorowa grupowa własność prywatna jak w spółdzielniach, których członkowie sprawiedliwie dzielą się zyskami. (...)

Czy to rola benedyktynki - walczyć o nowy system?

W latach 60. i 70. Kościół był pionierem, jeśli chodzi o obronę praw społecznych i ekonomicznych. To on upomniał się o płacę minimalną w USA. Teraz wydaje się, że katolika definiuje jego stosunek do antykoncepcji, homoseksualizmu i pigułki "dzień po". Panuje w Kościele rodzaj moralności, który mówi, że zdrada to większy grzech niż wyzysk ekonomiczny. Nie wydaje mi się, żeby to była właściwa perspektywa.

(...)

Jaka wtedy [za młodu] siostra była?

Pełna energii. Krytyczna. Nie wychowano mnie w szacunku dla autorytetów. Mój ojciec nigdy nie chciał odgrywać tej roli, woli ironizować, żartować, robić przytyki. Matka może trochę bardziej, ale ma duże poczucie humoru. Grałam na gitarze, chciałam się angażować. Z przyjaciółmi założyliśmy grupę Ekologia i Pacyfizm. W centrum Barcelony zrobiliśmy "Pogrzeb choinki", krytykowaliśmy wyrzucanie drzewek świątecznych na śmietnik. Hiszpania wstępowała wtedy do NATO, więc w całym mieście malowaliśmy murale: "Nie dla NATO, nie, nie nie!" (śmiech).
Jezuita, który prowadził weekendowe spotkanie, był członkiem ruchu Chrześcijanie dla Socjalizmu. Trafiłam do parafii w biednej dzielnicy, gdzie wierni pomagali imigrantom, organizowali narady, walczyli o lepsze życie w dzielnicy. To cudowne, tak chcę żyć - myślałam.

To do niego siostra poszła, kiedy uciekła z domu.

Skąd wiesz?

Przeczytałam w jakimś wywiadzie.

Poszłam do niego tylko dlatego, że byłam odpowiedzialna za zbieranie funduszy na wycieczkę. "Uciekam z domu, więc przyszłam oddać pieniądze" - oświadczyłam mu. Przekonał mnie, żebym wróciła.

Pokłóciła się siostra z rodzicami?

Tak. Rodzice byli już wtedy po rozwodzie, matka drugi raz wyszła za mąż. Miałam konflikty z jej mężem. Jak przystało na nastolatkę, widziałam w starych wszystko, co najgorsze. (...)

Co robi benedyktynka na protestanckim uniwersytecie?

Tradycją wydziału jest zapraszanie katolickich teologów. Nie jestem tu jednak po to, żeby przedstawiać katolicki punkt widzenia, tylko żeby zastąpić profesorkę, która tak jak ja zajmuje się teologią feministyczną.

Katedra teologii i gender studies. Ciekawie się składa, bo w Polsce trwa wojna Kościoła z "ideologią gender".

Kiedy Kościół posługuje się tym hasłem, pokazuje, że kompletnie nie rozumie tej debaty. W teologii musi istnieć taka perspektywa, choć ja bym ją raczej nazwała feministyczną. Musi, bo uwrażliwia wierzących na ważne kwestie.

Jakie?

Wynosimy z dzieciństwa pewne schematy myślowe i emocjonalne związane z płcią. Sprowadzają się z grubsza do tego: kobieta jest tą, która opiekuje się innymi, mężczyzna jest tym, który opiekę przyjmuje. Jeśli w dorosłym życiu kierujemy się wzorcami z dzieciństwa, jesteśmy niedokończonym, niedojrzałym projektem osoby, także w relacji z Bogiem, który jest ponad płcią.
Można się jednak z nich wyzwolić. Jeśli nie umrzesz, nie będziesz żył - mówi Ewangelia. Pośród rzeczy, które muszą umrzeć, bo blokują duchowy rozwój, jest kurczowe trzymanie się roli przypisanej płci. To widać u mistyków - używają rodzaju męskiego, żeńskiego, jest im to obojętne, ponieważ poruszają się w innym wymiarze, tam, gdzie płeć nie ma znaczenia, bo liczy się tylko to, że każdy z nas jest niepowtarzalną cząstką.
W perspektywie duchowej gender płeć społeczna i kulturowa to trampolina, od której mogę się odbić wyżej. Do życia bardziej nago, w zgodzie z czymś, co nie ma formy.

Można być lepszym katolikiem, znając tematykę gender?

Oczywiście! Nie można żyć w XXI wieku i mówić o duchowości, nie biorąc pod uwagę seksualności i płci. W historii chrześcijaństwa była tendencja do platonizacji, myślenia, że ciało jest więzieniem dla duszy. Ale to nie jest zgodne z korzeniami naszej religii. Przecież Jezus też miał ciało.
Na pytanie, czy gender ma coś wspólnego z teologią, odpowiadam: jak najbardziej. Odpowiada na pytanie, kim jesteśmy.

To wymiar metafizyczny, a konsekwencje praktyczne?

Nie ma żadnego sensu ograniczanie funkcji z powodu płci - w żadnej instytucji, z Kościołem na czele. Oczekuję więc od nowego papieża, żeby powołał kobiety na kardynałów.

Powiedział jednak niedawno, że nie popiera kapłaństwa kobiet.

Ale kardynał to funkcja administracyjna, nie ma więc żadnego problemu, żeby były nimi osoby, które nie mają święceń. To przykład, który pokazuje, że problem nie leży w teologii, ale w społeczeństwie i strukturach władzy.
Nie ma też zresztą żadnych przeszkód, żeby kobiety były kapłanami. Stwierdziła to już komisja biblijna za czasów Pawła VI, kiedy w Kościele anglikańskim wyświęcano na kapłanki pierwsze kobiety. Papież stwierdził jednak, że to nie jest dobry moment, co podtrzymali Jan Paweł II i Benedykt XVI. Teologicznych argumentów jednak brak, więc uważam, że Watykan w końcu zmieni zdanie.
Papież Franciszek ma na swoim biurku oficjalną petycję z prośbą o to, by powołał kobiety na kardynałów. Wiem, bo ja też ją podpisałam.

To w ogóle możliwe - być zakonnicą i feministką? Jest w końcu siostra częścią strasznie patriarchalnej instytucji.

Nie uważam, żeby bycie zakonnicą i feministką było dziwne. Dziwne jest być zakonnicą i nie być feministką.
Kościół jest patriarchalną, mizoginistyczną i archaiczną instytucją i potrzebuje radykalnej odnowy. Ale jest też grupą ludzi wiernych Ewangelii, a ja uważam, że feminizm to bycie wierną Ewangelii. Dlatego czuję się w nim jak w domu. W całej jego historii pojawiały się nasiona prawdziwej równości. Coraz lepiej znana jest postać Marii Magdaleny. Wiele wskazuje na to, że była taką samą apostołką jak inni i że też zakładała wspólnoty religijne. Wymazano ją jednak z historii.

(...)

To, co siostra mówi, wzbudza często kontrowersje. Za poglądy na temat aborcji dostała siostra reprymendę z Watykanu.

Mówiłam tylko, że widzę ją jako decyzję nierozłączną z wolnością osobistą matki. Dopóki płód nie może przeżyć poza jej ciałem, to do niej należy odpowiedzialność moralna i decyzja o jego przyszłości.
Ilustruję to przykładem ojca, którego syn potrzebuje przeszczepu nerki. Ojciec może być dawcą i to jest moralnie słuszne. A co, jeśli nie chce? Zmusimy go? Kościół mówi: nie. Moje pytanie brzmi: dlaczego w tym wypadku szanujemy jego wolę i decyzję dotyczącą własnego ciała, a w przypadku kobiety w ciąży - nie? Człowiek, osoba ludzka, nie może być nigdy środkiem, by uratować kogoś innego.

A co z ochroną życia poczętego?

W żadnym razie nie kwestionuję ochrony życia. Pytanie nie dotyczy tego, czy aborcja jest czymś złym, czy dobrym. To zawsze coś negatywnego. Problemem jest wybór mniejszego zła. Zmuszanie kobiety, by donosiła ciążę, której nie chce, i przyznawanie państwu władzy, by ją karało, nawet zamknęło w więzieniu - to jest większe zło. Kościół powinien jasno bronić życia, ale trzymać się z daleka od rozwiązań prawnych. Chodzi w końcu o interioryzację wartości, a nie lęk przed karą.

Co to oznacza w praktyce?

Jestem za regulacją kwestii aborcji. Okoliczności, które ją uzasadniają, to: gwałt, poważne uszkodzenia płodu, zagrożenie życia matki.

A co, jeśli zdrowa kobieta chce się pozbyć ciąży?

Nie popieram tego, żeby państwo mogło ją za to wysłać do więzienia.

A to, by umożliwiło jej przeprowadzenie zabiegu?

Tak, jeśli odbywa się to w pierwszych tygodniach ciąży. Żadne państwo nie może sobie przypisać prawa do zmuszenia kobiety, by została matką.

Jak się ma do tego przykazanie "nie zabijaj"?

Nie przekonuję, żeby Kościół przestał szanować życie, które się zaczyna. Podkreślam: aborcja jest zawsze czymś negatywnym. Mówię tylko, że w skomplikowanej strukturze społecznej, w jakiej funkcjonujemy, ochrona determinacji matki jest mniejszym złem. Alternatywą jest przemoc wobec kobiety, często żyjącej w kontekście, który sam w sobie jest pełen przemocy.
Równocześnie trzeba pracować nad przemianą społeczeństwa. Nad tym, jak postrzegane są relacje między mężczyznami i kobietami. Wciąż słyszę głos jednej z moich pacjentek w USA, która przekonywała mnie: "Nie mogę powiedzieć swojemu chłopakowi, żeby użył prezerwatywy, bo on tego nie zrozumie". Trzeba upowszechniać wiedzę o antykoncepcji.

A co z pigułką "dzień po"?

To rozwiązanie w przypadkach przemocy. W USA oferowaliśmy ją w ramach protokołu wszystkim ofiarom gwałtu. Kobieta musi mieć oczywiście wybór. Jest przecież możliwość, że uzna ciążę za błogosławieństwo, nawet jeśli jest efektem gwałtu. Jak w Ewangelii: z przemocy może urodzić się miłość. Musi to być jednak wolny akt, inaczej to pogwałcenie jej wolności i godności.

Jakie ma siostra poglądy na homoseksualizm?

Magisterium Kościoła jest dziś w tej sprawie niekonsekwentne. Mówi: nie ma nic złego w tym, że pociągają cię osoby tej samej płci. Grzechem jest dopiero realizacja pragnienia seksualnego. Jeśli homoseksualizm sam w sobie nie jest zły, dlaczego czymś złym mają być pocałunki, uściski? To nie do utrzymania. Chciałabym, żeby Kościół uznał, że to nie tylko coś akceptowalnego, ale prawdziwe błogosławieństwo. To, że istnieją osoby, które przełamują binarny podział na męskie i kobiece, to dar w świetle tego, co mówiłam o gender i rozwoju duchowym. To bardzo pozytywne, że nie ma tylko jednego sposobu, by kochać.

Kościół mówi jednak, że to wbrew naturze.

Argument jest taki, że dwaj mężczyźni albo dwie kobiety się nie uzupełniają. Jeśli weźmiemy pod uwagę budowę narządów płciowych, to może nie, ale przecież to jakaś mechaniczna, zwierzęca wizja seksualności. Czy kiedy "Pieśń nad pieśniami" mówi o relacji erotycznej jako przejawie miłości Boga, ma na myśli biologiczną reprodukcję? Dopasowanie organów? Czy może raczej otwarcie się na inną osobę, intymny kontakt, w którym odzwierciedla się Boska miłość? To jest sakrament i tego jak najbardziej mogą doświadczyć osoby homoseksualne.

Czy z takimi poglądami można przetrwać w Kościele? W Polsce na wielu niepokornych księży i zakonników albo nałożono nakaz milczenia, albo sami odeszli z Kościoła.

Myślę, że gdybym była księdzem albo zakonnikiem, spotkałabym się z surowszą reakcją. Dlaczego? Bo przywiązuje się większą wagę do tego, co mówi mężczyzna.

Brzydko mówiąc, góra siostrę olewa, bo siostra jest kobietą?

Sytuacja na pewno byłaby inna, gdybym była kapłanem albo uczyła teologii. Teraz daję lekcje w swoim klasztorze, ale nie wykładam w żadnej szkole, tylko tu, w Berlinie, na protestanckim uniwersytecie. Nie można pozbawić mnie stanowiska, bo go nie mam.

(...)