Nasi Czytelnicy pamiętają zapewne finałową scenę z kultowego filmu
Seksmisja, gdy w zasobniku taśmociągu z dziećmi urodzonymi dzięki partenogenezie zamiast oczekiwanej przez funkcjonariuszkę postępu dziewczynki pojawia się (dzięki wprowadzeniu "przedwojennych" komórek do zlewek rozrodczych) chłopczyk. Przerażenie w oczach położnej zdaje się mówić:
Tyle lat się staraliśmy o postęp postępu i ... (tu następuje najazd kamery na detal anatomiczny małego chłopczyka, który naruszył święty spokój oraz "jedność płci w podziemnej społeczności").
Czytając tekst ks. dr hab. Andrzeja Draguły opatrzony wątpiącym tytułem
Przywracanie jedności? odnoszę wrażenie, że Autor miał do czynienia z podobną sytuacją:
Miałem okazję niedawno uczestniczyć we Mszy św. w pewnym seminarium. Do Komunii procesjonalnie podchodzili klerycy. Przyklękając najpierw na jedno kolano, do Komunii przystępowali na stojąco. Jeden z nich jednak nie wstał, przyjmując Komunię klęcząc. Fakt nie byłby może zaskakujący, gdyby chodziło o zwyczajnego wiernego. W wielu naszych kościołach – gdzie komunia przyjmowana jest na stojąco – znaleźć można wiernych, którzy „wyłamują się” z tego zwyczaju i konsekwentnie klękają do Komunii. Najczęściej uznawano to za wpływ „Oławy” i tolerowano.
Rozbierzmy powyższy tekst z uwagą. Po pierwsze: ks. Andrzej jest
zaskoczony tym, że jakiś kleryk klęka przed Prawdziwym Ciałem naszego Pana Jezusa Chrystusa. A przecież "tyle się staraliśmy", tyle treningów, instruktaży, musztry, napomnień, poleceń "proszę wstać!"... Tyle nerwów... A tu jeszcze jakiś "niedosoborowiony" kleryk nie chce wstać i naraża komunikującego kapłana na heksenszus. Pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą obserwację - otóż w większości kościołów, w których bywałem w ciągu minionych kilku lat (a również należę do grupy "niedosoborowionych", którzy "konsekwentnie klękają do Komunii"), a w których "zwyczajem" (notabene narzuconym 15-20 lat temu przez miejscowego proboszcza, najczęściej po wycięciu balustrady/balasek - tam, gdzie się ich nie dało wyciąć, albo nie pozwalały na to państwowe służby konserwacji zabytków, najczęściej "wysuwano" prezbiterium w kierunku nawy głównej tak, aby balustrada ostała się za nowym stołem ołtarzowym.) jest komunikowanie wiernych na stojąco, jeśli używa się pateny komunijnej, z reguły asystujący ministrant, który przyjmuje Komunię świętą jako ostatni, przyjmuje ją... na klęcząco! Proszę zwrócić uwagę w swoim kościele na ten "fenomen". I zaręczam, że nie jest to żaden wpływ
Oławy, tylko normalna, zdrowa, katolicka pobożność, której mimo usilnych starań funkcjonariuszy posoborowego (nie)porządku nie udało się z tych młodych, dzielnych ludzi do końca wykorzenić. A przede wszystkim wiara w Rzeczywistą Obecność. Jeden z ministrantów opowiadał mi kiedyś, jak to starszy człowiek, który uklęknął do Komunii świętej usłyszał od komunikującgo kapłana (o wiele młodszego od siebie) polecenie:
Proszę wstać! Po kilku sekundach kapłan powtórzył polecenie, nieco zniecierpliwionym głosem, na co starszy pan spokojnie odparł:
Nie przed tobą klękam, chłopcze! Komunię otrzymał i z tego co się dowiedziałem, ów kapłan już nigdy nikogo nie próbował nakłaniać do powstania. Ale wracajmy do tekstu ks. Draguły - pisze On, iż wiernych przyjmujących na klęcząco w naszych kościołach się "tolerowało". Łacińskie
"tollere" znaczy tyle, co
"cierpliwie znosić", natomiast Kościół od wieków nieodmiennie twierdzi, że każdy wierny znajdujący się w uregulowanej sytuacji, zawsze i w każdych warunkach ma prawo do przyjęcia Komunii świętej w pozycji klęczącej. ( por. pismo Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, znak 1322/02/L opublikowane w urzędowym biuletynie
Notitiae). Jak więc widać, księże Andrzeju, tym wiernym jesteście winni nie
subiektywną tolerancję, a
obiektywne posłuszeństwo Ojcu Świętemu.
W tekście czytamy dalej:
W ostatnich latach sytuacja zmienia się jednak radykalnie. Nie można już tego typu zachowań tłumaczyć Oławą czy innymi mniej lub bardziej uznanymi objawieniami. Ci, którzy pragną przyjmować Komunię na klęcząco mają za sobą autorytet papieża Benedykta XVI, który podczas uroczystych celebracji udziela Komunii wyłącznie klęczącym i do ust. Papież – jeszcze jako kardynał – niejednokrotnie wypowiadał się za przyjmowaniem Komunii wyłącznie do ust i na klęcząco.
Radykalna zmiana sytuacji, tu się zapala pierwsza lampka alarmowa.
Mniej lub bardziej uznane objawienia - o ile się orientuję, "uznanie objawienia" jest pojęciem z zakresu logiki binarnej. Tak samo jak nie można powiedzieć, że "Ania jest bardziej w ciąży niż Joasia", tak samo nie ma sensu mówienie, że "objawienie w Pikutkowie" jest mniej uznane od "objawienia w Ciaputkowie". Albo jest uznane przez Kościół, albo nie jest. Kropka. Podejrzewam, że Autorowi chodziło również o Fatimę, gdzie Anioł przed wykomunikowaniem dzieci polecił im nie przyklęknąć, a uklęknąć na oba kolana. Pewnie dlatego, że to był anioł przedsoborowy. I na koniec argument z Benedykta XVI, w którego tle niemalże słychać zrezygnowane słowa odmawiającego wpuszczenia do domu policji krawca z filmu
Vabank:
Cóż... Na władzę nie poradzę!
Ksiądz Andrzej celnie zauważa:
Nie ulega wątpliwości, iż mamy coraz częściej do czynienia z koegzystencją różnych tradycji wewnątrz tej samej liturgii. Podobnie jest przecież z dwiema formami tego samego rytu: nadzwyczajną (starszą) i zwyczajną (nowszą). W liście do biskupów Benedykt XVI pisał, że „jedna i druga forma są wyrazem tej samej lex orandi”, a „zasada modlitwy odpowiada zasadzie wiary”. Chyba jednak nie jest tak idealnie. Osoby, które przywiązane są do starszej tradycji, czy też do określonych – dawniejszych praktyk liturgicznych łączą to przywiązanie z argumentami natury teologicznej, a nie – że tak powiem – estetycznej. Chcą się modlić w ten, a nie inny sposób, tak uczestniczyć we Mszy św. i w ten sposób przyjmować Komunię, bo są przekonani o większej poprawności teologicznej takich praktyk. Wydaje mi się, że jesteśmy w bardzo ważnym punkcie liturgicznej historii Kościoła. Różne praktyki raczej ze sobą konkurują, niż koegzystują. Ich istnienie to nie kwestia estetyki, lecz – w pewnym sensie – etyki, tzn. poprawności modlitwy. Debaty teologów się toczą, a przykład idzie z góry. Nie bardzo wiedzą, co z tym wszystkim zrobić duszpasterze, pozostawieni z tymi dylematami na poziomie parafii i jednostkowej liturgii. W Internecie pojawiają się informacje o księżach, którzy zakazują jednych praktyk, a nakazują inne, o biskupach, którzy nową Mszę odprawiają „plecami do ludzi”, o upowszechniającym się tu i ówdzie zwyczaju stawiania wielkiego krucyfiksu na ołtarzu. Podkreślam raz jeszcze, że nie o ocenę mi chodzi. Chodzi mi o coraz większą konfuzję wiernych i duszpasterzy, którzy coraz różniejszych doznają nalegań.
Houston, mamy problem. Ks. Andrzej w krótkich, żołnierskich słowach zauważa, że osoby trzymające się kurczowo (albo powracające z posoborowia do) odwiecznych, katolickich praktyk liturgiczno-pokutno-modlitewnych to nie są żadni esteci, tylko osoby żywej wiary, świadome, chcące żyć zgodnie z zasadami swojej wiary i chcące modlić się tak, jak wierzą. Mało tego, chcą to robić jak najlepiej i jak najpoprawniej (trudno się im dziwić, w końcu adresatem ich gestów i suplikacji jest sam Bóg, a nie kapłan Zdzisio przy stole zbitym z desek). Konkluzja autora jest przygnębiająca, ale brutalnie prawdziwa: Duszpasterze nie wiedzą już, co z tym zrobić, jak sie odnaleźć w gąszczu niejednokrotnie wzajemnie sprzecznych rubryk, encyklik, konstytucji apostolskich, motupropriów, instrukcji, wskazówek, zaleceń, okólników, listów pasterskich, zarządzeń, przypomnień, biuletynów emitowanych od 40 lat w ilościach hurtowych przez różne szczeble hierarchii, aż w końcu zgodnie z "zasadą młynarza" (który w końcu zasypia przy huku żaren) lub ze starorosyjską zasadą
Bóg wysoko, car daleko uznają, że najlepiej się będzie nie wychylać i robić tak, żeby było dobrze, ludzie byli zadowoleni i nikt się mnie nie czepiał. Niestety (dla nich, a dobrze dla nas, wiernych) te czasy wydają się bezpowrotnie mijać i nadchodzi chwila, gdy się trzeba będzie w końcu samookreślić.
Ks Draguła konkluduje:
Obawiam się, że widok kleryków tego samego seminarium uczestniczących w tej samej Mszy na różny sposób, a nawet uczestniczących w dwóch różnych formach tej samej rzymskiej liturgii może być coraz częstszy. Tylko nie wiem, czy jest on wyrazem jedności.
Na pewno jest on wyrazem anielskiej cierpliwości, jaką wykazuje Duch Święty wobec Kościoła katolickiego. Non praevalebunt! Nie lękajcie się, księże Andrzeju! Będzie dobrze!